Historia o tym, jak słowa Franciszka wypowiedziane w czasie ŚDM w Krakowie dopadły mnie 600 kilometrów dalej.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Wyglądała dość niepozornie. Drobna, uśmiechnięta blondynka w kobaltowej sukience. Nie wyróżniała się z tłumu. Trudno odgadnąć, że jest przed 50-tką i ma dwóch dorosłych synów, a jeden z nich właśnie się ożenił.
Na środek sali wyszli młodzi ludzie w ubraniach nie przypominającym bynajmniej weselnych strojów. Nie było wiadomo, o co chodzi, dopóki nie przejęli parkietu w rytmie gorącej kubańskiej salsy.
Wtedy jeden z tańczących młodych chłopaków poprosił Helenę na środek.
Kobieta tańczy salsę od pięciu lat. W grupie była najstarsza, ale nie przeszkadzało jej, że towarzyszą jej dwudziestolatkowie. A ja na tak wiele rzeczy cały czas nie potrafię się zdobyć. Przecież zawsze marzyłam o kursie tańca…
Helena i jej partner zaczęli tańczyć.
Wszyscy patrzyli na nią z podziwem, a ja stałam i płakałam.
Co mnie tak dotknęło? Moja śmierć, lenistwo i zniechęcenie. Moja kanapa.
Ta kobieta miała w sobie więcej życia i światła niż niejeden bardzo młody człowiek na tej sali. Miała to, za czym ja tęskniłam. Zapomniałam o tym, jakiego życia zawsze pragnęłam, a przede wszystkim, jakiego Bóg dla mnie pragnie. Zapomniałam, że Jezus jest Panem ryzyka, nie wygodnictwa i stagnacji.
Ja wolałam się skupić na szukaniu mieszkania, w którym będzie nam najwygodniej po ślubie i na zastanawianiu się, gdzie najlepiej pracować, żeby żyć na satysfakcjonującym nas poziomie. Wszystko kręciło się wokół “ustawiania się na przyszłość”. Prawdziwe życie? Nie, wegetacja.
Nie przyszliśmy na świat, aby „wegetować”, aby wygodnie spędzić życie, żeby uczynić z życia kanapę, która nas uśpi (…). Sądzimy, że abyśmy byli szczęśliwi, potrzebujemy dobrej kanapy. Kanapy, która pomoże nam żyć wygodnie, spokojnie, całkiem bezpiecznie – mówił w Brzegach papież Franciszek.
W trakcie ŚDM byłam 600 km dalej. Jak większość mieszkańców, spodziewałam się, że Kraków dotknie jakiś armagedon, więc z niego wyjechałam.
Jednak zamiast radości z urlopu, były wyrzuty sumienia, że uciekłam. Czułam, że omija mnie coś pięknego. Dlatego postanowiłam wrócić wcześniej.
Kiedy w drodze słuchałam Franciszka, po moich policzkach leciały łzy. Kiedy doświadczasz pustyni, kiedy dawno nie odczuwałeś realnej obecności Boga, łzy są jak wodospad życia. Wiedziałam, że Bóg się dobija, że chce ode mnie czegoś więcej. Wierzę, że Bóg przychodzi w małych rzeczach, że On jest dawcą naszych pragnień. Pragnień, które wydają się nieistotne, które zakopujemy codziennością i obowiązkami. Wtedy zaczynają umierać, a my razem z nimi.
Aby pójść za Jezusem, trzeba mieć trochę odwagi, trzeba zdecydować się na zamianę kanapy na parę butów, które pomogą ci chodzić po drogach, o jakich ci się nigdy nie śniło, ani nawet o jakich nie pomyślałeś, po drogach, które mogą otworzyć nowe horyzonty, nadających się do zarażania radością, tą radością, która rodzi się z miłości Boga, radością, która pozostawia w twoim sercu każdy gest, każdą postawę miłosierdzia – to znowu Franciszek.
Wróciłam do innego Krakowa. A raczej to ja wróciłam już inna. I choć nie byłam tam fizycznie w trakcie Światowych Dni Młodzieży, Bóg dotknął mojego serca. Dotknął tego, co sam w nim złożył.
Dla Niego nie ma żadnych ograniczeń, nie istnieje stracony czas – dzięki temu na nowo mogłam odkryć, jak bardzo pociągające jest chrześcijaństwo. Czasem potrzeba, żeby ktoś zepchnął cię z kanapy i zagonił do roboty. Najlepiej, jak robi to sam Chrystus – wtedy masz pewność, że nawet jeśli z niej spadniesz i się poobijasz, to On szybko Cię podniesie.
Dlatego nie chcę więcej zapominać o swoich pragnieniach, tych większych i mniejszych. Chcę żyć bardziej. W końcu salsa po 50-tce musi smakować o niebo lepiej.