Aleteia logoAleteia logoAleteia
piątek 29/03/2024 |
Wielki Piątek
Aleteia logo
Duchowość
separateurCreated with Sketch.

Ślub z Żydem? Nie lepiej z katolikiem? Po co komplikować sobie życie?

WEB ŚLUB KOBIETA WELON PANNA MŁODA Pexels CC0

Karolina Przewrocka-Aderet - 26.08.16

W potocznym rozumieniu małżeństwo mieszane to pułapka: różnice kulturowe, językowe, i te najważniejsze – religijne.
Wielki Post to czas modlitwy i ofiary.
Pomóż nam, abyśmy mogli służyć Ci
w tym szczególnym okresie
Wesprzyj nas

Skoro Kościół wydaje zgodę na małżeństwa mieszane, dlaczego wciąż są dla nas tabu?

*

Trzask słuchawki. Niepewne uśmiechy. Zdziwione spojrzenia. „No co ty, żartujesz?”

Nie takich reakcji spodziewa się kobieta, gdy oznajmia, że wychodzi za mąż. Oczekuje gratulacji i uznania, słów wsparcia i wspólnego wzruszenia.

Ale ślub z Żydem? Zaraz, zaraz. W myślach czarne scenariusze. W potocznym rozumieniu małżeństwo mieszane to pułapka: różnice kulturowe, językowe, i te najważniejsze – religijne. Zabierze do obcego kraju, odciągnie od wiary, porzuci, odbierze dziecko.  „Uciekaj, gdzie pieprz rośnie!” – mówią wówczas ci, którym zależy.

Ja nie uciekłam. Zawierzyłam Bogu. Trzy lata temu postawił na mojej drodze wspaniałego człowieka. Na jednej z pierwszych randek wytyczyliśmy swoje granice. Powiedział wprost: – Marzę o rodzinie, nie o przelotnej relacji. Chciałbym też, by moja przyszła żona nie bała się kraju, z którego pochodzę.

Nie bałam się Izraela. Wcześniej spędziłam tam trochę czasu i pokochałam kraj całym sercem. Nie czułam się w nim obco – bo doprawdy trudno czuć się obco chrześcijaninowi w Ziemi Świętej.

Jedno wiedziałam na pewno, i zaznaczyłam to podczas randki. Małżeństwo tak, ale nie za cenę utraty wiary. – Wchodzę w to – odpowiedział.

Tamta rozmowa otworzyła nam drogę do narzeczeństwa.

Ślub z automatu

Intelektualne i duchowe przebudzenie dopadło mnie, zanim poznałam przyszłego męża. W okolicznościach, które przygotowały mnie na jego przyjęcie: w zderzeniu z innością właśnie.

Podróżowałam, studiowałam, pracowałam za granicą. Spotykałam się z ludźmi odmiennych kultur i religii, a każde z tych spotkań miało swoją cenę. Na bieżąco bowiem konfrontowało mnie z pytaniami:  Kim jestem? Jaka jest moja wiara? Co jest dla mnie najważniejsze? Z czego mogłabym zrezygnować dla miłości, a z czego nie? Zadawałam te pytania bez lęku, z ciekawością.  Z szacunkiem do cudzych przekonań, bez poczucia wyższości. Z podziwem dla tych małżeństw mieszanych, którym się udawało.

Znajomi w Polsce podchodzili do tematu sceptycznie. – Po co komplikować sobie życie? Najprościej wyjść za mąż za katolika. Wiadomo przynajmniej, że trzeba wziąć ślub kościelny, dziecko ochrzcić, w każdą niedzielę pójść do kościoła. Problemy i tak przyjdą same – przekonywali.

W ich słowach uderzało mnie to właśnie słowo: najprościej. Trochę tak, jakby chodziło o drogę na skróty. Jakby ślub kościelny już niczego potem nie wymagał. Jakby wszystko miało odbywać się taśmowo, automatycznie, bezrefleksyjnie. Było mało ważne.

Gdy ukochany poprosił mnie o rękę, zgodziłam się. Nie bez lęku, za to z wielką nadzieją. I całą potrzebną do tego odwagą – taką właśnie, o której Franciszek mówił niedawno z papieskiego okna.

Zaczął się dla nas piękny okołoślubny czas. Piękny i trudny jednocześnie: oto pytania o tożsamość dopadły naszej codzienności ze zdwojoną siłą.

Wybór podwójnie świadomy

„Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie”, powtarzam sobie, gdy czuję ciężar sytuacji. Skłamałabym, mówiąc, że małżeństwo mieszane jest łatwe. Do pakietu standardowych codziennych trosk (zdążyć z tekstem na czas, zapłacić rachunki, kupić teściowej urodzinowy prezent) dochodzi bagaż różnic doświadczeń, wiedzy i poglądów. Nigdy nie jest nudno.

Pewnie, że czasami kłuje. Gdy w poradnikach dla małżeństw czytam o zaleceniu wspólnej wieczornej modlitwy. Gdy podczas sobotnich lub niedzielnych mszy w kościele w Jaffie spotykam małżonków, którzy wspólnie przystępują do komunii. Gdy w piątkowe wieczory podglądam zza okna sąsiadów w jarmułkach szepczących słowa szabatowej modlitwy.

Mój mąż też to czuje. Będąc razem, zawsze jesteśmy pomiędzy. Konserwatywne religijne wspólnoty po jednej i  drugiej stronie nie traktują nas poważnie. Słyszymy, że tak nie można, że trzeba się na coś zdecydować i konsekwentnie zmierzać tylko w jednym kierunku. W takiej sytuacji najlepiej już – mówią szeptem – odrzucić miłość. Część rodziny męża w ogóle nas zbojkotowała, nie przychodząc na nasze izraelskie przyjęcie ślubne.

Ci bojkotujący nie chcą pamiętać o jednym: że mamy jednego Boga. Wspólne dziedzictwo duchowe. Że to przez Naród Wybrany otrzymał Kościół „objawienie Starego Testamentu i karmi się korzeniem dobrej oliwki”, jak głosi papieska deklaracja Nostra aetate. A więc związek katoliczki i Żyda, obojga połączonych z Bogiem Przymierzem, świadomych swoich korzeni, siłą rzeczy nie może być czymś, co od Boga oddziela. Może być tylko wzbogaceniem tego, z czym do małżeństwa wchodzimy, i codziennym wzajemnym uświęceniem.

Każdy dzień w małżeństwie to świadomy wybór. Tego człowieka, tego życia, tego Boga. W małżeństwie mieszanym właśnie to ostatnie jest wyjątkowo piękne: że Jego wybór nie następuje automatycznie, w sposób oczywisty, sam przez się. Musi być podwójnie przemyślany, bardzo świadomy i głęboki.

A więc to, co mamy, tak dalekie jest od kpiny. W moim pokoju obok obrazka Matki Boskiej Częstochowskiej wisi na odrzwiach mezuza. W piątkowe wieczory do bezmięsnej kolacji zapalamy szabatowe świece. W grudniu ubierzemy choinkę i usmażymy chanukowe pączki. Religijny Disneyland, powiedzą niektórzy? Odpowiem po swojemu: pogłębiona świadomość swojej religijności.

Chciałabym, by już zawsze było z nami tak jak w matematyce: że 1+1=2. Więcej niż mniej. Ciekawiej niż nudno i zwyczajnie. I bliżej Boga, bo tego jestem pewna. Boga wybieranego codziennie na widok twarzy ukochanego męża – nie od święta, nie od niedzieli. Codziennie.

Tags:
dialog międzyreligijnyjudaizmkatolikmałżeństwomiłośćrelacjereligiarodzinawiarażydzi
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail