Gdyby jezuici mieli swoją drużynę w Formule 1, to na pewno byłby w niej Lewis Hamilton – brytyjski kierowca rajdowy, kilkukrotny mistrz świata. Dlaczego?
Hamilton doskonale pasuje do jezuickiego stylu życia, który wyraża się w słowie: MAGIS. To łaciński przysłówek, który oznacza „bardziej”, „więcej”, także w rozumieniu „lepiej”, „pełniej”. Nie wiem, czy duchowość ignacjańska jest bliska Hamiltonowi, ale wiem, że sfera duchowa jest ważnym elementem jego życia.
Niedawno na jego profilu w mediach społecznościowych pojawiło się zdjęcie z podpisem: „Pray every day”. Kilka dni wcześniej udostępnił zdjęcie przyjaciela, brazylijskiego piłkarza, Neymara Jr., który po zdobyciu złotego medalu olimpijskiego w opasce „100% Jesus” oddawał chwałę Bogu robiąc gest ku niebu.
https://www.instagram.com/p/BJXRxpFhWxw/?taken-by=lewishamilton
Czytaj także:
Życie to maraton. Niezwykła historia Jeffa Baumana
Módl się i pracuj
Hamilton nie unika odniesień do wiary i pokazuje, że ma ona dla niego znaczenie w tym, co robi i jak żyje. „Moja wiara jest ważna dla mnie. Naprawdę wierzę, że mój talent jest darem od Boga. Wiem, że jestem prawdziwie pobłogosławiony. Ale także ciężko pracowałem by dotrzeć tu, gdzie jestem”. Brzmi jak ignacjańskie: „Módl się jakby wszystko zależało od Boga i pracuj, jakby wszystko zależało od Ciebie”.
Obserwuję Hamiltona już dłuższy czas na Instagramie, ale także na Snapchacie. Szczególnie ta druga aplikacja pozwala zobaczyć go w wielu różnych sytuacjach. Mistrz Formuły 1 chętnie dzieli się różnymi momentami ze swojego życia, często nieformalnymi: z podróży po świecie, czasu spędzanego z przyjaciółmi. Uwielbiam filmiki z jego dwoma buldogami – Coco i Roscoe są przesympatyczne.
Czytaj także:
Najlepsza motywacja? Przeciwnik, którego oddech czujesz na plecach
Hamilton to człowieka z pasją, który stawia sobie wysoko poprzeczkę i walczy o to, żeby zarówno na torze, jak i w życiu osobistym nie być przeciętnym, ale reprezentować wysoką klasę, ciągnąć w górę – żyć bardziej, pełniej. Jest niesamowicie pozytywnie nastawiony do świata, do ludzi, do tego, co robi, emanuje radością życia. Ma poczucie humoru, luz, a jednocześnie niesamowitą głębię i wrażliwość w patrzeniu na rzeczywistość. Co ważne, chce się tym wszystkim dzielić z ludźmi.
Chrześcijanie MAGIS
Przyglądając się Hamiltonowi nie odczułem, żeby epatował snobizmem. Wręcz przeciwnie, sprawia wrażenie człowieka prostego. To prawda, ma dużo pieniędzy i może pozwolić sobie na luksus, ale to nie jest klucz do życia z pasją. Klucz jest w głowie i sercu. Wygląda na to, że Hamilton posiadł tę sztukę mistrzowsko.
Mistrz Formuły 1 inspiruje mnie. Uczy nieustannego dbania o to, żeby mi się chciało żyć. I to nie dziadowsko, ale mistrzowsko. Tylko ten, kto żyje, może dawać życie innym. Chrześcijaństwo to nie jest jakiś sposób na przetrwanie i dociągnięcie do końca życia z nadzieją, że gdzieś tam, kiedyś może będzie lepiej. To jest życie na pełnych obrotach, jak w czasie wyścigu Formuły 1.
Czytaj także:
Dla Michaela Phelpsa złote medale nie miały znaczenia, dopóki nie odnalazł Boga
Nic tak nie przyciąga do wiary, jak chrześcijanie żyjący MAGIS. Kiedy patrzę na Hamiltona przyznającego się do wiary i widzę jednocześnie człowieka żyjącego z pasją, wierzę, że Jezus naprawdę przyszedł, żeby dać ludziom życie w pełni. Widzę, że sfera ducha nie jest tylko „zabawą w pobożność”, ale może być potężnym silnikiem napędzającym bolid mojego życia. W życiu, tak jak w Formule 1, trzeba jechać odważnie, dynamicznie, z pasją. Nie wolno zatrzymywać się na długo w pit-stopie. 3…2…1…START!