Stoi się średnio fajnie. Tłum, znudzony jeszcze nie mną, siedzi i patrzy (jestem krótkowidzem, ale podejrzewam, że na mnie). Mikrofon działa? Działa. No to jadę.
Głos mi się trzęsie, bo nie potrafię mówić na stojąco. Mam sama trzymać mikrofon. Ok. Macham rękami, staram się rozluźnić. Patrzę też w kartkę z milionem strzałek i skreśleń, pomiędzy którymi wypatruję słów. Zdań. I różnych głębszych myśli, od których zacznę następny akapit swojego świadectwa. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Taka sytuacja
Pewne zaproszenia kończą się taką sytuacją. Mówię coś do całkiem sporej grupy młodych osób. I zastanawiam się, czy mam do tego prawo.
W zeszłym roku moja mama była na pielgrzymce parafialnej w Medjugorie. Pewnego dnia słuchali świadectwa byłego narkomana. Facet w średnim wieku, dwadzieścia lat po nawróceniu. Od tego czasu mieszka w Medjugorie i zajmuje się… „dawaniem świadectwa”, czyli opowiadaniem historii swojego nawrócenia. Lekko poirytowane starsze panie, siedzące za moją mamą, stwierdziły, że nie będą słuchać starego faceta, który od dwudziestu lat nic nie robi. Wyszły. I trudno się im dziwić.
Niekoniecznie publicznie
Mam wrażenie, że strasznie dużo osób czuje obowiązek wyraźnego i dosłownego „świadczenia”, które rozumieją jako wypowiadanie określonych słów w mediach (głównie w Internecie) lub przed grupą ludzi. Kompletnie zapominamy, że świadectwo to nie same słowa, ale całe nasze życie.
Zdarzało mi się mówić swoje świadectwo w różnych miejscach. Czasem dzielę się częścią mojej historii, czasem mówię na konkretny temat, innym razem uczestniczę w dyskusji. Widzę, że prawdziwym wyzwaniem nie są słowa, a to, żeby miały odzwierciedlenie na co dzień. W drobnych, niepozornych sytuacjach, których nikt nie widzi, a które bywają największym „świadectwem”.
Postawa to też świadectwo
Opowiadania i dyskusje nie ominą pewnie żadnego wierzącego, ale wiecie co? Nawet w nich nie słowa są najważniejsze, a nasza postawa wolności i miłości.
Dlatego, jeżeli mówię o Bogu, staram się stanąć w prawdzie i nie ukrywam, że zło wciąż się mnie czepia. Nie stawiam swojej racji ponad wszystkie inne. I nie myślę o sobie jak o kimś lepszym. Obserwuję, czy dyskusja ma sens. Jeżeli wciąż jestem atakowana, nie odpowiadam atakiem, po prostu towarzyszę. Odpowiadam spokojnie na pytania – chyba, że nie potrafię. Zastanawiam się do czego (do jakiego życia i do jakiego świadectwa) jestem powołana, nigdzie nic nie mówię na siłę. I wreszcie – jeżeli rzeczywiście jest okazja na podzielenie się relacją z Jezusem – staram się być jak najdalej od prostych opowieści z happy endem.
Bez paniki
Nie stresuj się myśleniem, że „powinieneś głośno świadczyć”. To nie znaczy, że albo założysz koszulkę z imieniem Jezus albo jesteś tchórzem. Prawdziwe świadectwo to nie same słowa i religijne gadżety, ale coś, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Może twój przyjaciel pomodli się po raz pierwszy od lat dzięki twojej bezinteresowności i otwartości, na które sam nie zwracałeś nawet uwagi?
Warto mówić o tym, co Bóg zrobił w moim życiu. To umacnia i daje nadzieję – i nam, i tym, którym opowiadamy. Takie świadectwo to dziękczynienie. Ale też wyzwanie – dla naszej dojrzałości, pokory i dla naszej relacji z Bogiem. Bo w każdym rodzaju świadectwa to ona – i On – jest najważniejsza.