Na początku września, zawsze gdy mijam uczniów idących do szkoły, oglądam ich miny, jedni zachwyceni, inni wyraźnie ociągają się, przedłużając chwilę przed szkolną furtką. Gdy widzę tych uczniów, myślę zawsze o jednym: – Czy spotkają w szkole swojego Mistrza?!
Majewski, nie rokujesz!
Myślę o tym dlatego, że ja takiego mistrza w swoim życiu spotkałem i wiem, jak to zaważyło na moich losach. Takiego mistrza życzyłbym każdemu, marzyłem też, by moje dzieci kogoś takiego spotkały.
Moim mistrzem był mój polonista, prof. Ireneusz Gugulski. Na niego miałem przyjemność trafić w Liceum im. Hugona Kołłątaja, w najtrudniejszym dla mnie czasie. Po cieplarnianej atmosferze podstawówki, kiedy mały Szymuś był ulubieńcem pań, i kucharek i nauczycielek, gwiazdą korytarzy, hormony zaczęły robić swoje i zacząłem dzikować.
Nie, nie byłem szkolnym bandytą, daleko mi było do dresiarza (wtedy były czasy raczej bawełniane i dresów szeleszczących nie było), ale „coś” we mnie wstąpiło, oszalałem wewnętrznie i zewnętrznie. Wpadłem w studnię wrażliwości i żartobliwości. Nie było dnia bez grepsu, żartu lub pokrewnej sytuacyjki.
Nauczyciele w liceum niezbyt mnie zatem lubili, nikomu nie chciało się dotrzeć do takiego Sowizdrzała, zostałem zaszufladkowany, zapakowany, zapieczętowany w pudełku z napisem: „Towar niebezpieczny. Nie dotykać”. Kto będzie się tam z nadwrażliwcem cackał, kudłate to, dziwnie ubrane i nadpobudliwe.
Pani od Matematyki, moja wychowawczyni, co rok zaczynała lekcję od motywującej konstatacji: „Majewski, nie rokujesz!”. Ja wtedy żartowałem i mówiłem, że „uwielbam rockować!”. Ale to ona wychodziła z pojedynku zwycięsko, stawiając mi kolejne balony. Wsparcia w szkole nie było znikąd, system nie przyjmował takiej figury i traktował mnie jak błąd w Matriksie.
Czytaj także:
Szymon Majewski: Polecam bycie razem, czyli magia podpórki
Nauczyciel – mój mistrz
Dopóki nie pojawił się on, „Gugul”, profesor Ireneusz Gugulski. Relegowany z Liceum Reytana, zgarbiony, o tatarskim, skośnym spojrzeniu, już na pierwszej lekcji zawrócił mi głowie. Solidarnościowiec, antykomunista, o ironio podobny do Lenina, potrafił nawet nudne Oświecenie przedstawić w sposób magiczny. Jednak jego konikiem był Romantyzm i Młoda Polska, te cudowne, szalone nurty naszej literatury traktował specjalnie i te lekcje pamiętam najbardziej. Myślę, że Mickiewicz siedząc z nami w ławce, dałby się uwieść Gugulowi.

Był barwny, bywał złośliwy, jego uwagi do wypracowań potrafiły pójść w pięty, np.: „Zalecam zimne kąpiele i długie spacery”.

Czytaj także:
Szymon Majewski: „Róża w lodzie”, czyli Sztuka Podrywu wujka Szymona
Nie miałem wcale u niego rewelacyjnych ocen, bywały tróje i słabsze, marzyłem o piątce. On pierwszy zwrócił mi uwagę, że jednak mam coś pod sufitem, pozwolił mi w siebie uwierzyć. Pamiętam, jak po jakimś moim wywodzie spojrzał na mnie i powiedział : „Majewski, masz łeb, tylko trzeba wiedzieć, do której szuflady zajrzeć”. Chwalił moje wypracowania, a tym, które były nie na temat dawał dwie oceny, dwóję za rozwinięcie tematu, czwórkę za pomysł. To była motywacja! To niosło i dodawało skrzydeł.
Nazywał mnie Majek Szymański, uważał, że moje imię i nazwisko to gra półsłówek. Jak mnie roznosiło, otwierał drzwi i mówił: „Szymański, idź się wygalopuj!”. Nie wzywał rodziców, nie krzyczał.
Kiedyś, podczas wykładu zaczął majstrować przy krześle, nie przerywając myśli wyciągnął scyzoryk, który zawsze miał przy sobie i zaczął wyrywać jakiś sterczący spod krzesła materiał.
Syneczku, Panieneczko
Do chłopaków zwykł mawiać: „Syneczku”, do dziewczyn: „Panieneczko”, przed każdym czytaniem wypracowania wąchał zeszyt, czy nie było pisane na kolanie tuż przed lekcją.
Wiem, że na radach, gdy podejmowano temat Majka Szymańskiego i jego zdania bądź niezdania do następnej klasy, Gugul mnie bronił, mówiąc:
– Przecież i tak mostów budować nie będzie.
Profesor Ireneusz Gugulski zmarł 29 czerwca 1990 r.
Panie Profesorze, bardzo dziękuję, wiem, że nie wszystkie moje wypracowania są na temat, ale za to pomysły mam zawsze…