„Ewangelia czytana codziennie, modlitwa, spowiedź, Eucharystia. Przez te bramy Pan przychodzi i nadaje rzeczom nowy smak” – mówił papież w Gruzji.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Szczęśliwi pasterze, którzy nie gonią za logiką sukcesu doczesnego, ale idą za prawem miłości: gościnność, wysłuchanie, służba. Szczęśliwy ów Kościół, który nie polega na kryteriach funkcjonalizmu i efektywności organizacyjnej i nie zwraca uwagi na to, jaki będzie jego obraz” – mówił Franciszek podczas mszy św. na stadionie im. Micheila Meschiego w Tbilisi. Publikujemy tekst papieskiej homilii.
Wśród wielu skarbów tego wspaniałego kraju wyróżnia się wielką wartość kobiet. Jak pisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus, której wspomnienie dzisiaj obchodzimy – „przecież więcej z kobiet niż mężczyzn kocha Dobrego Boga” (Rękopisy, Kraków 1997, s. 146). Tutaj w Gruzji jest wiele babć i matek, którzy nadal zachowują i przekazują wiarę, zasianą w tym kraju przez świętą Ninonę i wnoszą świeżą wodę Bożego pocieszenia w wiele sytuacji pustyni i konfliktów.
To pomaga nam zrozumieć piękno tego, co Pan mówi w dzisiejszym pierwszym czytaniu: „Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę” (Iz 66,13). Tak jak matka bierze na siebie ciężary i trudy swoich dzieci, tak też i Bóg lubi wziąć na siebie nasze grzechy i nasze niepokoje. On, który nas zna i nieskończenie miłuje, jest wrażliwy na naszą modlitwę i potrafi otrzeć nasze łzy. Patrząc na nas, za każdym razem się wzrusza i lituje miłością dogłębną, ponieważ jesteśmy nie tylko zdolni do zła, ale jesteśmy także Jego dziećmi.
Bóg pragnie nas wziąć w ramiona, chronić nas, wyzwolić od zagrożeń i od zła. Pozwólmy, aby w naszym sercu zabrzmiały te słowa, jakie kieruje dziś do nas: „Jak matka będę was pocieszać”.
Pocieszenie, jakiego potrzebujemy pośród burzliwych wydarzeń życia, to właśnie obecność Boga w sercu. Jego obecność w nas jest bowiem źródłem prawdziwego pocieszenia, które trwa, które wyzwala od zła, niesie pokój i powiększa radość. Dlatego, jeśli chcemy żyć jako ludzie pocieszeni musimy w swym życiu uczynić miejsce dla Pana.
A żeby Pan stale w nas przebywał trzeba Jemu otworzyć drzwi, a nie trzymać Go na zewnątrz. Istnieją bramy pocieszenia, które zawsze muszą być otwarte, ponieważ Jezus lubi przez nie wchodzić: Ewangelia czytana codziennie i zawsze noszona ze sobą, milcząca i adorująca modlitwa, spowiedź, Eucharystia. Przez te bramy Pan przychodzi i nadaje rzeczom nowy smak. Ale kiedy brama serca się zamyka, wówczas Jego światło nie dociera i pozostajemy w ciemności. Wtedy przyzwyczajamy się do pesymizmu, do tego, co nie funkcjonuje, do rzeczywistości, które nigdy się nie zmienią. W końcu zamykamy się w smutku, w otchłaniach udręki, sami w sobie. Jeśli natomiast otworzymy na oścież drzwi pociechy, wówczas wkracza światło Pana!
Ale Bóg pociesza nas nie tylko na sercu; przez proroka Izajasza faktycznie dodaje: „w Jerozolimie doznacie pociechy” (66,13). W Jerozolimie, czyli w mieście Boga, we wspólnocie: kiedy jesteśmy zjednoczeni, kiedy jest między nami komunia, to wówczas działa pocieszenie Boga. W Kościele znajdujemy pocieszenie, Kościół jest domem pocieszenia: w tym miejscu Bóg chce pocieszyć.
Możemy zadać sobie pytanie: czy ja, który jestem w Kościele, niosę pocieszenie Boga? Czy potrafię przyjąć drugiego jako gościa oraz pocieszyć tych, których postrzegam jako zmęczonych i rozczarowanych? Chrześcijanin, nawet wtedy, gdy znosi utrapienia i zamknięcia jest zawsze wezwany by rozbudzać nadzieję w ludziach zrezygnowanych, ożywiać zniechęconych, by nieść światło Chrystusa, ciepło Jego obecności, pokrzepienie Jego przebaczenia. Wiele osób cierpi, doświadcza prób i niesprawiedliwości, przeżywa niepokój. Potrzeba namaszczenia serca, tej pociechy Pana, która nie usuwa problemów, ale daje moc miłości, która potrafi znosić cierpienie w pokoju.
Przyjmować i nieść pocieszenie Boga – ta misja Kościoła jest pilna. Drodzy bracia i siostry, poczujmy się powołani do tego, byśmy nie byli zasklepieni, na to co nam się wokół nas nie podoba, czy też zasmucali się pewnym brakiem zgody, jaki dostrzegamy między nami. Niedobrze, gdy przyzwyczajamy się do zamkniętego „mikroklimatu” kościelnego. Dobrze, jeśli podzielamy szerokie i otwarte perspektywy nadziei, żyjąc pokorną odwagą otwierania drzwi i wychodzenia z naszych ograniczeń.
Istnieje jednak zasadniczy warunek, by zyskać pocieszenie Boga, o którym przypomina nam dzisiaj Jego Słowo: stać się maluczkimi, jak dzieci (por. Mt 18,3-4), być „jak dziecko na łonie swej matki” (Ps 130.2). Aby przyjąć miłość Boga, konieczna jest ta maluczkość serca: tylko jako maluczcy możemy być bowiem trzymanymi przez matkę w ramionach.
Jezus nam mówi, że kto się „uniży jak dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim” (Mt 18,4). Prawdziwa wielkość człowieka polega na uniżeniu się przed Bogiem. Boga bowiem nie poznaje się za pomocą wzniosłych myśli i wielkiego studium, ale małością serca pokornego i ufnego. Aby być wielkimi wobec Najwyższego nie trzeba gromadzić zaszczytów i prestiżu, dóbr i sukcesów światowych, ale ogołocić się z siebie. Dziecko jest właśnie tym, które nie ma nic do dania, a wszystko do otrzymania. Jest kruche, zależne od ojca i matki. Kto się umniejsza, jak dziecko staje się ubogim w siebie, ale bogatym w Boga.
Dzieci, które nie mają problemów ze zrozumieniem Boga mogą nas wiele nauczyć: mówią nam, że czyni On wielkie rzeczy z tymi, którzy się Jemu nie opierają, z ludźmi prostymi i szczerymi, wolnymi od obłudy. Ukazuje to Ewangelia, gdzie dokonują się wielkie cuda za pomocą z małych rzeczy: kilku chlebów i dwóch ryb (por. Mt 14,15-20), nasionka gorczycy (por. Mk 4,30-32), ziarnka pszenicy, które umiera w ziemi (por. J 12,24), jednej podanej szklanki wody (por. Mt 10,42), dwóch pieniążków ubogiej wdowy (por. Łk 21,1-4), pokory Maryi, służebnicy Pańskiej (por. Łk 1,46-55).
Oto zadziwiająca wspaniałość Boga, pełnego niespodzianek, lubiącego niespodzianki: nigdy nie utraćmy pragnienia i zaufania do niespodzianek Boga. Warto abyśmy też pamiętali, że jesteśmy zawsze i przede wszystkim Jego dziećmi: nie jesteśmy panami życia, ale dziećmi Ojca; nie autonomicznymi i samowystarczalnymi dorosłymi, ale dziećmi zawsze potrzebującymi, żeby je wziąć w ramiona, aby zyskać miłość i przebaczenie.
Szczęśliwe te wspólnoty chrześcijańskie, które żyją tą autentyczną prostotą ewangeliczną! Ubogie w środki, bogate są Bogiem. Szczęśliwi pasterze, którzy nie gonią za logiką sukcesu doczesnego, ale idą za prawem miłości: gościnność, wysłuchanie, służba. Szczęśliwy ów Kościół, który nie polega na kryteriach funkcjonalizmu i efektywności organizacyjnej i nie zwraca uwagi na to, jaki będzie jego obraz.
Mała umiłowana trzódko Gruzji, która tak bardzo poświęcasz się działalności charytatywnej i wychowawczej, przyjmij zachętę Dobrego Pasterza, powierz się Jemu, który bierze Ciebie na ramiona i pociesza!
Chciałbym podsumować te myśli kilkoma słowami wspominanej dziś św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Ona ukazuje nam swoją „małą drogę” ku Bogu, „ufność małego dziecka, co bez obawy zasypia w ramionach Ojca” ((Rękopisy, Kraków 1997, s. 191), bo „Jezus nie domaga się wielkich czynów, lecz jedynie tego, by zdać się na Niego i być wdzięcznym”.
Niestety jednak – pisała wówczas, ale jest to prawdą również dzisiaj – „Bóg mało znajduje serc, które oddają Mu się bez reszty, które poujmują jak czuła jest jego nieskończona Miłość”. Natomiast młoda święta i doktor Kościoła była ekspertem w „wiedzy Miłości” i uczy nas, że „miłość doskonała polega na tym, by znosić wady innych, by nie dziwić się wcale ich słabościom, by budować się najdrobniejszym dobrym czynem, który się u nich dostrzeże”. Przypomina nam również, że „miłości nie można chować”. Prośmy dzisiaj wszyscy razem o łaskę prostego serca, które wierzy i żyje w łagodnej mocy miłości; prośmy, abyśmy żyli ze spokojną i całkowitą ufnością w miłosierdzie Boże.