Jej pierwsza “Kaśka” nie chciała spać w nocy. Usypiała więc małą przy zapalonym świetle a przy tej okazji czytała. Ale ile można czytać po nocach…?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
– Jak nie możesz czytać to maluj – poradził jej mąż. To był rok 2000. Dziś Marta Walczak-Stasiowska jest cenioną zakopiańską malarką, a o jej obrazach na szkle etnografowie mówią, że są najbardziej góralskie na Podhalu.
Artystka malowała już w dzieciństwie. Podpatrywała pracę swojego ojca – Zdzisława Walczaka nazywanego przez znawców klasykiem podhalańskiego malarstwa na szkle. Wszechstronnie utalentowana nasiąkała twórczą atmosferą domu rodzinnego, haftowała, tańczyła w Zespole im. Bartusia Obrochty. Aż przyszedł młodzieńczy bunt – na złość tacie nie chciała robić tego, co on. Zaczęła trenować łyżwiarstwo szybkie i sport zajął ważne miejsce w jej życiu na ponad 10 lat. Jednak po latach powie: “jakby tata nie był malarzem, to na pewno bym nie malowała”. To była tylko kwestia czasu, kiedy powróci do malowania.
Tymczasem Marta Walczak skończyła Technikum Tkactwa Artystycznego, potem tkała gobeliny dla Cepelii. Szybko wyszła za mąż, zajęła się dziećmi i domem. I jak mówi – “wszystko na jakiś czas poszło na bok”. Dopiero gdy urodziła trójkę dzieci (obecnie jest mamą pięciorga – 2 córek i 3 synów) spełniła swoje marzenie, by zostać pielęgniarką. Kiedyś nie godzili się na to jej rodzice, ale teraz zdecydowała się na naukę w studium pielęgniarskim i pracę w tym zawodzie w zakopiańskim szpitalu. Co więcej, od 2003 r. jest tam pielęgniarką oddziałową na neonatologii.
Na tym nie koniec, bo przez wiele lat jej rodzina była pogotowiem rodzinnym dla noworodków pozostawionych w szpitalu w Zakopanem. Dzieci przebywały u Stasiowskich do czasu załatwienia formalności niezbędnych do adopcji. Dzięki krótkoterminowej rodzinie zastępczej jaką byli Stasiowscy nie musiały pozostawać w szpitalu lub domu małego dziecka. Wszystkie dziewczynki otrzymywały tymczasowe imię “Kasia” a chłopcy “Kubuś”. Pierwsza z nich sprawiła, że Marta Walczak Stasiowska pewnej nocy wróciła po latach do malowania.
Najbardziej lubi malować Madonny i anioły. One towarzyszą całej jej twórczości. – Gdy maluję Matkę Bożą, staram się z nią rozmawiać. Potrzebuję tego. Podczas malowania odpoczywam, wyciszam się. Trzeba malować tak, jak się czuje, jak serce podpowiada, dla siebie, a nie pod presją, czy się komuś będzie podobało – mówi góralka.
“Matka Boża zawsze mnie prowadziła, a ponieważ jestem babą – to z moimi problemami łatwiej przychodziło mi dzielić się z kobietą. Pan Bóg – to jednak chłop, moja wyobraźnia Go nie ogarnia. Co innego Matka Boża. Jej wyobrażeń na świecie są tysiące, zawsze jednak pozostaje bliską osobą do której łatwiej się zwrócić” – mówiła podczas otwarcia wystawy w Krakowie u sióstr urszulanek.
W Polsce obrazy Marty Walczak-Stasiowskiej znajdują się w zbiorach Muzeum Etnograficznego w Warszawie i wielu prywatnych kolekcjach. Do stycznia niektóre z nich można oglądać w Zakopanem na wystawie zbiorowej pt. “Góralskie żywobycie na szkle zatrzymane”.