Świadectwo Maryi nic nam nie powie bez codziennej decyzji, za którą pójdzie działanie i… solidnie wypracowany nawyk szczerej rozmowy.
– Kościół jest jak Maryja. Nie jest sklepem, nie jest agencją humanitarną ani organizacją pozarządową. Jest posłany, aby wszystkim nieść Chrystusa i Jego Ewangelię – mówił 8 października Franciszek. I pewnie miał poważną minę. Zatrzymując się na podmiocie w postaci „Kościoła” można by ze spokojnym sumieniem kiwać głową. Ale obawiam się, że jeżeli Kościół, który składa się z wierzących, ma być jak Maryja, to na jakieś sto pięćdziesiąt procent dotyczy to także mnie. I ciebie. Osobiście.
Czekając na Godota
Papież mówił, że powinniśmy naśladować Matkę Bożą w: wierze, miłości i trwaniu w jedności z Jezusem. Początkowo, czytając jego katechezę czułam trochę żal, trochę rozczarowanie, a trochę… zagubienie. Czy ja jestem, bywam lub czy chociaż mogę być jak Maryja? Nawet ta trzecia opcja zakłada pewien optymizm. Bo wiara i miłość jak cię mogę, ale jedność z Chrystusem wciąż jest moim Godotem. Czekam na nią i czekam. Zamiast się ruszyć.
Wiem jedno, szczerze pragnę jedności z Bogiem i jest to z jednej strony dobry znak, ale z drugiej żółte światło. Dlaczego, mimo pragnienia, nadal na pierwszym miejscu stawiam codzienne obowiązki, potrzeby i wizje tego co jest dobre, a nie spotkanie z Jezusem? Dlaczego nie budzę się i nie zasypiam myśląc o Nim? Dlaczego tak ciężko skupić mi się na modlitwie? Jak można czegoś pragnąć a jednocześnie tak bardzo tego unikać?
Darmowe zaspokojenie
Pragnienie to poczucie, że bardzo chcę i potrzebuję. Pragnę nowego komputera, dobrej kawy, wolnego dnia, spokojnych wakacji i Boga. I wiecie co, o wszystko oprócz Niego trzeba jakoś zawalczyć. Znaleźć dobrą kawiarnię, zarobić, napracować się, wyjechać, zorganizować. A Bóg daje mi się na tacy. Pismo Święte stoi na półce przy łóżku, różaniec mam w szufladzie. Dlaczego wciąż coś blokuje mnie przed zaspokojeniem pragnienia, które da mi najwięcej?
Modlę się, chodzę do kościoła, rozmawiam z mądrymi ludźmi i czytam mądre rzeczy. Ale często mam wrażenie, że krążę wokół Boga zamiast rzucić Mu się na szyję.
Bujany fotel
Niedawno przyjaciółka podesłała mi film z fragmentem nauczania Billa Hybelsa, autora (rewelacyjnej) książki „Prostota. Jak nie komplikować sobie życia”. W filmie Hybels opowiada historię człowieka, który w pewnym momencie swojego życia zaczął każdego dnia siadać w bujanym fotelu z Pismem Świętym, skupiając się wyłącznie na Bogu i Jego Słowie. To kompletnie zmieniło jego życie, ale nie wydarzyłoby się, gdyby nie podjął decyzji o zmianie. Przełamać się pomogła mu prosta prawda: – Zawsze znajduję czas na rzeczy, które są dla mnie ważne. Tak funkcjonuję – powiedział mu Hybels, kiedy ten narzekał na brak czasu na modlitwę. W pierwszej chwili był zirytowany, ale przepracował w sobie niechęć i lenistwo, zanalizował hierarchię wartości, kupił bujany fotel i zaczął każdego ranka oddawać Bogu pół godziny.
Choćby nie wiem co
Relacja z Bogiem jest trochę jak małżeństwo. Możemy zatrzymać się na poziomie emocji i idei, ale… endorfiny szybko znikną, a najszczytniejsze idee utopią się w błocie, jeżeli nie popracujemy nad wypełnianiem ich w drobnych, codziennych gestach. Szkoda zatrzymać się na płytkiej wodzie. Szczególnie, gdy druga osoba bezinteresownie chce dzielić z nami wszystko, co ma, na dobre i złe.
Maryja uczy nas wielu rzeczy. Ufności, odwagi, wolności od ludzkich opinii. Miłości i bezinteresowności. Ale Jej świadectwo nie powie nam nic bez codziennej decyzji: Jezu, trzymam się Ciebie, choćby nie wiem co. Decyzji, za którą pójdzie działanie i… solidnie wypracowany nawyk szczerej rozmowy.
Żyć czy opowiadać
Jean-Paul Sartre nie był wierzący, ale zapisał w jednej ze swoich powieści niezwykle uniwersalną myśl: Trzeba jednak dokonać wyboru: żyć czy opowiadać. Zawsze przypominam sobie ten cytat, kiedy zamiast żyć Bogiem, zatrzymuję się na myśleniu o wierze. Na szczęście na tą decyzję nigdy nie jest za późno.