separateurCreated with Sketch.

Wszyscy “święci” od codzienności

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Święci czasami siadają obok nas. Ustępują nam miejsca lub to my im go ustępujemy.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Listopad to czas, kiedy możemy pomyśleć o naszym chrześcijańskim celu, jakim jest świętość. Tu jednak wychodzi na jaw, że my ze świętością to mamy spory problem. Definicyjnie wszystko jest poprawnie, bo każdy jest powołany do świętości, bo nasze życie ma być dążeniem do świętości, itd.

Pojawia się jednak spore „ale”, kiedy zaczynamy się rozglądać wokół. Święty to był Jan Paweł II, Matka Teresa czy Franciszek z Asyżu. Kiedy zaczęły się pogłoski o świętości s. Faustyny byli tacy, którzy mówili: „Ona świętą? Przecież ona tu niedaleko krowy pasła. Jaka to święta?” No właśnie, można paść krowy i być świętym. Bo świętość to życie w codzienności.

Trudno nam myśleć o świętości i widzieć jako możliwego świętego swojego męża, swoją żonę lub sąsiada z naprzeciwka. Piotr Molla po kanonizacji swojej żony, św. Joanny Beretty Molli wyznał, że on nie wiedział, że żyje obok świętej. Tak samo może być z nami. Po prostu błędnie myślimy, że świętość to bezgrzeszność, życie w odosobnieniu i najczęściej dotyczy osób powołanych do kapłaństwa lub do zakonu.

Dziś chcę Ci pokazać świętych od codzienności, czyli ludzi, którzy jako życiowy cel obrali sobie miłość. Zobacz czy Ty także spotykasz świętych codziennie.

Patroni małżeńskich spacerów i trzymania się za rękę

Mijam ich codziennie o tej samej porze. On, siwy staruszek o dość postawnej budowie. Ona, zmęczona już życiem kobieta. Trzymają się za ręce. On niesie zakupy, a ona kroczy przy nim. On czasami zwalnia, bo jest jej już ciężko nadążyć za jego sprawniejszymi, jak widać, nogami. Raz poprawiał jej okulary, coś szepnął i uśmiechnął się lekko.

Znam tych Państwa tylko z mijania się – zawsze jednak słyszę głośne dzień dobry, które nie zwolni ich tempa i nie ukryje splecionych dłoni. Patrzyłam na nich już wiele razy. Zawsze jest tak samo. Razem.

Zastanawiałam się nawet czy nie wygodniej byłoby im, aby on sam robił zakupy. Ona zaś zostawałaby w domu. Zajęłaby się przygotowaniem zastawy do śniadania, nakryła do stołu, postawiła na nim czerwone astry z ogrodu. Oni jednak razem wybierają mleko i rodzaj sera, który zjedzą. Debatują, które jabłka wybrać. Razem w codzienności.

Patron wierności małżeńskiej przysiędze

Kiedy pierwszy raz spotkałam wujka Franka i jego żonę, byłam jeszcze przed ślubem. Wujek, korzystając z chwili nieuwagi wszystkich zebranych, zabrał mnie do osobnego pokoju, wręczył pudełko czekoladek i powiedział: “Pamiętaj, że masz być szczęśliwa. Ważne jest, co czujesz i czego pragniesz. Masz jeszcze dużo czasu”.

Nigdy nie usłyszałam takich słów od tego, który powinien mi je przekazać, kiedy byłam jeszcze grubiutką dziewczynką. Tamte czekoladki miały smak uzdrowienia mojego kobiecego serca. Skrzętnie zanotowałam słowa Wujka w pamięci. Widziałam go kilka razy – zawsze pogodny gładził włosy Helusi i opowiadał mi, że przed wypadkiem to jego żona była taką, a taką kobietą. „Prawda Helusiu? O, wszędzie zdążyła! A teraz to muszę jej zupę przynieść, ubrać i uczesać. Ale najważniejsze, że jest ze mną. Najważniejsze, że razem”.

Ostatni raz spotkaliśmy się z wujkiem na pogrzebie Helusi. Dwa tygodnie po moim ślubie. Znałam go już, ale nadal nie odzywałam się za wiele, by móc jak najwięcej zobaczyć. Było w nim wiele pokoju, choć nie krył łez. Gładził Helusię po dłoni i uśmiechał się lekko. “Moja Helusia”, mówił.

Kiedy wszyscy się rozchodzili po pogrzebie, on poprosił tych, co zostali o chwilę modlitwy. „Dziękuję Ci, Panie za tą kobietę, za to małżeństwo. Proszę Cię przyjmij ją, abym mógł ją odnaleźć”. Codziennie odwiedza jej grób. Zmienia kwiaty, podlewa te zasadzone obok. Poprawia znicze. Opowiada jej, co dzisiaj ma jeszcze do zrobienia. Mówi nam, że zupa nie smakuje jak ta jedzona przy jej boku. Choć jej koszula traci zapach, on nadal rozkłada ją na łóżku. „Jakbyś tu ze mną była, Helusiu. Jakbyś była”.

Patronka niewyspanych feministek i kur domowych

Anka miała wybór. Miała świetną pracę, w której się spełniała. Kiedy jednak urodziła dziecko, postanowiła zostać w domu. Dołączyła do feministek-kur domowych, jak o sobie mówi.

„To nie jest tak, że nie mogłam iść do pracy, że bałam się tego. Ja poczułam, że dom to moje miejsce. Tutaj się spełniam. Miałam wybór i go dokonałam”. Dziś zamiast odpisywania maila po mailu, ona szoruje talerz po talerzu, zmienia pieluchę po pieluszce.

To kobieta od kreatywności, bo nieliczni są w stanie zachęcić dwulatka do wypicia ohydnego syropu. Ona zaś go przekonuje, na swój sposób. To kobieta od pieluch i posypki do pupy, umazana często zupkami i nasłuchująca, bo ten oddech „jest jakiś inny”. „Chcesz iść do pracy – idź. Tylko ty wiesz, jakie są proporcje twojego szczęścia”, mówi do innej mamy, bo wspiera te, które są zagubione.

Jeśli dla niej świętość to mają być rozrzucone zabawki, pieluchy w ręku, podwożenie do przedszkola, wsypywanie groszku do zupy – ona to bierze w ciemno. To jest jej droga do świętości, na swój sposób.

Niebo pełne świętych

Czasami myślę, że niebo jest pełne świętych, których nie mamy w zbiorze żywotów, którzy nie zostali ogłoszeni. Gdzieś pracowali, chodzili na spacery, trzymali kogoś za rękę, opłakiwali czyjąś śmierć. Gdzieś po drodze wybrali życie na zasadach miłości dla Miłości.

Święci czasami siadają obok nas. Ustępują nam miejsca lub to my im ustępujemy. Wiesz co ich charakteryzuje? Jeden cel: życie dla Jezusa-Miłości. Drogę mają taką jak ty. Bardzo zwykłą i codzienną.