Co facet, który ślubował nie tylko nikogo nie zabić, ale nawet nie dotykać broni, robi na wojnie i to w oddziale bojowym?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Walczy. Tyle, że gdy wszyscy wokół niszczą, on naprawia. Świat i ludzi. Konsekwentnie. Nawet narażając się na zarzut tchórzostwa.
Żołnierz bez karabinu
Kto wygrywa wojnę? Czy ten, kto zabije więcej ludzi, czy ten, kto ich więcej uratuje? Desmond T. Doss był na wojnie. Nikogo nie zabił. Uratował w środku strasznej rzezi siedemdziesięciu pięciu ludzi, nie zważając na latające wokół kule i pociski. Nie odpowiadał ogniem na ogień, ostrzałem na ostrzał, ciosem na cios. Aby móc to zrobić, najpierw musiał stoczyć inną walkę. O to, aby inni zrozumieli, że ten, kto nie zabija, gdy wszyscy wokół zabijają, kto na przemoc nie odpowiada przemocą, wcale nie jest tchórzem i dekownikiem. Trudno powiedzieć, która z batalii wymagała większego bohaterstwa.
To właśnie powolny proces zrozumienia, że odwaga nie musi prowadzić do agresji, jest jednym z najważniejszych wątków najnowszego filmu w reżyserii Mela Gibsona, który na ekrany polskich kin wchodzi właśnie pod tytułem „Przełęcz ocalonych” (oryginalny tytuł „Hacksaw Ridge”).
Równie ważną kwestią jest wiara, traktowana ze skrajną powagą i konsekwencją. Ale, co trzeba od razu mocno podkreślić, wiara głównego bohatera nie jest wymierzona przeciwko komukolwiek. Desmond Doss nikogo też nie próbuje nawracać. A jednak decydujący atak na urwisko zaczyna się dziesięć minut później, niż planowano, bo wszyscy czekają, aż żołnierz bez karabinu zakończy modlitwy.
Wiara na serio
W filmie jest mnóstwo okrucieństwa. Krew leje się obficie, gęsto latają oderwane części ludzkiego ciała. Wojna jest w nim pokazana jako straszny, bestialski wynalazek człowieka. To nie jest dzieło dla ludzi o wrażliwych żołądkach. Niektóre sceny są tak drastyczne, że mogą się potem przyśnić jako przerażający koszmar. Ale w pokazywaniu masakry nie o epatowanie brutalnością chodzi. To przerażające, lecz trzeba stwierdzić, że obrazy ukazujące wojnę od najgorszej strony są w filmie Gibsona po prostu potrzebne. Po to, aby widz mógł pojąć, namacalnie doświadczyć kontrastu między „normalnym” zachowaniem na wojnie, a postępowaniem szeregowego Dossa.
„Przełęcz ocalonych” to film o czytaniu Biblii, o traktowaniu Słowa Bożego nie jako zbioru propozycji, z których można sobie dowolnie wybierać to, co się podoba i nie zakłóca życiowej wygody, ale całkowicie serio, jako drogowskazu, który nieomylnie prowadzi do celu, choć droga jest trudna i pełna przeszkód. Desmond, kierując się tym, co wyczytał w Biblii, z narażeniem życia ratuje kilkudziesięciu ludzi. Gdy sam raniony ją gubi, inni odnajdują ją dla niego (i dla siebie) również z narażeniem życia.
Doss nikomu swojej wiary i wynikającego z niej sposobu życia nie narzuca. Nie domaga się, nawet nie proponuje, aby wszyscy porzucili broń. Nikomu nie zabrania walczyć. Nikogo nie przekonuje, że jego podejście życiowe jest lepsze, a inni, zabijając wrogów, nie mają racji.
Modlitwa o ocalenie
Jednak nie pozwala się wyrzucić na margines. Jest patriotą i nie ma wątpliwości, że gdy inni walczą, jego miejsce jest również na froncie. Jego wiara i przekonania nie odbierają mu prawa do tej obecności. Do działania zgodnie z nimi z pożytkiem dla innych i dla kraju.
Mel Gibson zrobił też film o modlitwie. Modlitwie, która nie jest nachalna, a jednak widoczna. Modlitwie, która jest zaufaniem i zgodą na wolę Bożą. I prośbą nie o dzieła wielkie. Desmond Doss ratując kolejnych żołnierzy za każdym razem prosi Boga, aby mu pozwolił uratować jeszcze tylko jednego. To właśnie potrzebę takiej modlitwy zaczynają rozumieć jego koledzy z oddziału.
„Przełęcz ocalonych” to bez wątpienia film wojenny. Mocny, brutalny, krwawy, pełen przemocy, śmierci, cierpienia. Ale to nie widowiskowe sceny batalistyczne stanowią o jego wartości. To opowieść prawdziwa o człowieku, który wierzył. Wierzył w Boga i wierzył, że można się wykazać niezwykłą odwagą i niezłomnym męstwem nie odbierając innym życia i zdrowia, lecz je ratując. Wierzył też, że ludzie są w stanie to zrozumieć. W końcu zrozumieli. Doss został odznaczony Honorowym Orderem Kongresu. A film, który zrobił o nim Mel Gibson, podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji otrzymał dziesięciominutową owację na stojąco.