Na pytanie o naukę Modelu Creighton Basia reaguje lekkim zmieszaniem: „Tak naprawdę nie zdążyłam go dobrze poznać, bo tak szybko zaszłam w ciążę”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Wyznanie tym mocniej szokujące, im lepiej zna się kilkuletnią historię starań o dziecko tej pary i jeszcze dłuższą opowieść o problemach zdrowotnych mojej rozmówczyni.
„Wszystko zaczęło się w 2003 r., kiedy zdawałam maturę i szłam na studia. Nagle przestałam miesiączkować. Najpierw myślałam, że to ze stresu, zresztą nie przeszkadzało mi to specjalnie, bo byłam bardzo aktywną osobą”. Jednak mijały kolejne miesiące a organizm milczał. Bardziej ze względu na naciski zaniepokojonych rodziców niż z własnej potrzeby zaczęła szukać pomocy lekarzy. Pielgrzymowała od gabinetu do gabinetu a ponieważ pochodzi z lekarskiej rodziny, trafiała do najlepszych specjalistów. Wszyscy po pewnym czasie rozkładali ręce a w kartę wpisywali rozpoznanie „wtórny brak miesiączki”.
Po studiach Basia wyszła za mąż i w 2008 r. postanowili podjąć starania o dziecko. Wędrówki po lekarskich gabinetach nabrały na intensywności, ale próby wywołania owulacji spełzały na niczym. Podawany zgodnie z podręcznikiem progesteron wywoływał jedynie plamienie w okolicach spodziewanej miesiączki, ale organizm nie podejmował współpracy. Basia wspomina: „Brałam coraz większe dawki leków, ale nie działały. Próbowałam potem już różnych rzeczy: refleksoterapii, niekonwencjonalnej medycyny, ziółek. To także nie dawało efektu. Wtedy moja koleżanka powiedziała mi o napro”.
Po jedenastu latach leczenia, w tym czterech starań o dziecko, w 2012 r. para trafiła do naprotechnologa. Było to w maju. Lekarz przeprowadził wywiad, wprowadził ogólnie w metodę obserwacji, sugerując kontakt z instruktorem CrMS w celu szkolenia, i zlecił badania. „W lipcu wyjechaliśmy jeszcze na wczasy a w sierpniu na podstawie wyników i moich wstępnych obserwacji pan doktor najpierw zbił mi podwyższoną prolaktynę a potem przeprowadził pierwszą stymulację owulacji minimalną dawką leku. We wrześniu, cztery miesiące po pierwszej wizycie, byłam już w ciąży. Nasza pierwsza córeczka urodziła się na wiosnę 2013 r.” mówi kobieta.
To, co wygląda na cud, tak naprawdę jest efektem dopasowania momentu podania progesteronu do cyklu pacjentki: „Okazało się, że mam bardzo długie cykle i owulacja następuje ok. 30 dnia cyklu a nie między 14 a 16. Więc jak lekarze podręcznikowo podawali mi hormony w 20 dniu cyklu, to blokowali owulację, zamiast ją wywoływać. Nikt też nie wpadł na to, że mogę prawie codziennie przychodzić na USG i będziemy sprawdzać, czy pęcherzyk już pękł. Dzięki takiemu podejściu – bardzo indywidualnemu i z sercem – udało się tak szybko zajść w ciążę”.
Kiedy pierwsza córeczka miała rok, para podjęła decyzję, że chcą starać się o drugie dziecko. Na badaniu okazało się, że Basia jest w ciąży, niestety – doszło do obumarcia płodu. Jednak pocieszające było to, że owulacja nastąpiła naturalnie, bez stymulacji. Najwyraźniej pierwsza ciąża pozwoliła organizmowi wrócić do niejakiej równowagi.
Kilka miesięcy później para podjęła znów starania, tym razem korzystając z obserwacji śluzu. Tak poczęła się druga córeczka, która przyszła na świat w 2016 r. „Można powiedzieć, że jestem w miarę prostym przypadkiem, jednak przez wiele lat lekarze po przebadaniu mnie jedynie rozkładali ręce. Cieszę się, że się nie poddałam, chociaż byłam już zmęczona” – podsumowuje Basia.