separateurCreated with Sketch.

Nie lubię Adwentu. Nie wiem, na czym ma polegać to “radosne oczekiwanie”. I co teraz?

KOBIETA W PŁASZCZU ZIMOWYM
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Słowo „adwent” podchodzi od łacińskiego „adventus” – przyjście. Więc może jednak nie muszę biernie czekać? Czy tylko Bóg ma przychodzić do mnie, czy może ja też powinnam się ruszyć?

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Nie lubię Adwentu. A może nigdy go nie rozumiałam. Co roku słyszę, że jest to czas „radosnego oczekiwania”. Niestety, zazwyczaj mówi to mało radosny ksiądz do smutnych i zaspanych wiernych podczas rorat. I co może być przyjemnego we wstawaniu przed szóstą rano? Obiektywnie rzecz ujmując, jest to mało przekonywujące. Teoretycznie powinnam czuwać i czekać, aż Pan przyjdzie. Przecież nie znam dnia ani godziny.

Nie prześpij kolejnego Adwentu

Każdy ma jednak inny pomysł na Adwent: jedni mierzą się z wyzwaniem, chodząc codziennie na roraty, inni mają spisane cztery kartki postanowień, a kolejni odmawiają sobie codziennych przyjemności.

Kończy się na tym, że moje czuwanie przeradza się we frustrację, bo nie do końca wiem, jak ono ma wyglądać. Wtedy daję się porwać świątecznej gorączce – dzięki temu czuję, że przynajmniej coś się dzieje. Potem wyrzuty sumienia gwarantowane, bo znowu przespałam kolejny Adwent. Wierzę, że nie jest to tylko moje doświadczenie.

Poza tym, za kolorem fioletowym też nie przepadam. Tak, wiem – w wierze nie chodzi o to, by coś lubić. Ale ja nie potrafię tak po prostu oczekiwać. Nie jestem cierpliwa. Dlatego takie „radosne oczekiwanie” kojarzy mi się z biernością, a to jest ostatnia rzecz, która mnie na tym świecie pociąga. Mam siedzieć i nic nie robić? A jeśli mam się czegoś podjąć, to czego właściwie? Co z Adwentem dla takich ludzi, jak ja?

 

Adwentowa zmiana perspektywy

Słowo „adwent” pochodzi od łacińskiego „advenio” – przychodzić. Więc może jednak nie muszę biernie czekać? Czy tylko Bóg ma przychodzić do mnie, czy może ja też powinnam się ruszyć? Chrześcijanin musi być cały czas w drodze. I jak mówi usłyszany ostatnio (nomen omen w drodze) ks. Węgrzyniak, szczęście nie polega na tym, że mam wszystko i jest mi dobrze, tylko na tym, że idę właściwą drogą.

To nie oznacza sielanki i wiatru w plecy, ale często zmęczenie, trud, a nawet pot i łzy. Oglądaliście „Przełęcz ocalonych” Mela Gibsona? Główny bohater, Desmond Doss, podczas bitwy o Okinawę, ratując swoich rannych kolegów, pyta Boga, czego od niego chce. Po chwili słyszy głos wołający o medyka. I Desmond już wie, co ma robić. Mimo niebezpieczeństwa i przeciwności, podejmuje ryzyko, by ratować tych, którzy zostali pozostawieni sami sobie. Mógł przecież bezpiecznie zejść do bazy, ale on wiedział, jaka jest właściwa droga, to na niej spotkał Boga. Czy nie przypominają Wam się słowa papieża Franciszka o ruszeniu się z kanapy? No właśnie.

Teraz nadeszła dla Was godzina powstania ze snu

Kiedy w pierwszą niedzielę Adwentu usłyszałam słowa z Księgi Izajasza, że nadeszła godzina powstania ze snu, poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. Odnoszę wrażenie, że dość przedwcześnie dopadł mnie zimowy sen. Wszystko działo się bez mojego udziału, inicjatywy, zgadzałam się na to, co zastałam. Płynęłam, ale z prądem.

Jeśli mam już coś zrobić podczas tegorocznego Adwentu, to jedynym, co przychodzi mi na myśl, jest świadome podejmowanie trudu, tego, co dla mnie niewygodne – czy poprzez wstawanie o nieludzkiej porze na roraty, dbanie o relacje, które są dla mnie niełatwe (zwłaszcza te rodzinne), czy poprzez inwestowanie swojego czasu w pomoc innym, czy uporządkowanie swojego planu dnia tak, by przynosił owoce.

Jeśli wiem, że przyjdą goście, to wcześniej idę na zakupy, sprzątam mieszkanie (choć czasem wcale mi się nie chce), przygotowuję kolację, piekę ciasto – jednym słowem, wkładam w to pewien wysiłek. Żeby się z kimś spotkać, trzeba wyjść z inicjatywą. Nawet otwarcie drzwi zmusza do podniesienia się z kanapy. Czasem uda się zrobić kilka kroków i wyjść naprzeciw, czasem trzeba odgruzować salon, żeby móc kogokolwiek zaprosić do środka. Jedno i drugie prowadzi nas do spotkania.

Podobnie jest z Bogiem. I z Adwentem.


POCZĄTEK WIECZNOŚCI
Czytaj także:
Mycie okien, prezenty i gotowanie. Jaki Adwent zafundujesz sobie w tym roku?


KOBIETA Z CHOINKĄ NAD JEZIOREM
Czytaj także:
Chcesz spędzić Adwent na kanapie? Te cztery historie postawią cię na nogi

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags: