Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Księdza, którego kazania zawsze do mnie trafiają, piękny śpiew, rozmodlonych bliźnich mogę znaleźć w wielu miejscach. A co mogę znaleźć w swojej parafii? I dlaczego do niej wracam?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W każdym związku przychodzi moment kryzysu i zmęczenia, pojawia się potrzeba zmiany. Kiedy w mojej parafii (lub we mnie samej) zaczyna mnie coś irytować, wybieram się po ratunek w półgodzinną podroż na piękną liturgię do benedyktynów lub na duchową eskapadę do jezuitów. Ale wracam, bo Ktoś właśnie tu na mnie czeka. Wszystkie tak zwane dodatki: księdza, którego kazania zawsze do mnie trafiają, piękny śpiew, który mnie porusza, rozmodlonych bliźnich, z którymi dobrze mi się modli, mogę znaleźć w wielu miejscach. A co mogę znaleźć w swojej parafii?
Trzy minuty od domu, minutę od pracy. Blisko niczym osiedlowy sklepik. Daleko jej do rozsławionych dominikańskich kościołów, do których co niedziela napływają tłumy. Znasz tu wszystkich, wszyscy znają ciebie, wiesz nawet to, czego nie chciałbyś wiedzieć.
Czytaj także:
Proboszcz wynajął autobus, by za darmo dowozić ludzi do kościoła. Parafianie zachwyceni
Inne kościoły są “fajniejsze”. Dlaczego zostaję w parafii?
Istnieje jedno słowo, którym mogłabym określić parafię, do której przynależę – ona jest po prostu… moja, dlatego mogę i chcę ją współtworzyć. Niezależnie od tego, jaka by to parafia nie była – pod jakim wezwaniem i z jakimi kapłanami – dniem i nocą patrzy na nią Bóg i realnie przebywa w jej wnętrzu. To już (przynajmniej dla mnie) wystarczający argument, że nie ma się co tak szarogęsić, że ja tu zawsze będę przychodzić jako gość do Gospodarza, na Jego warunkach, nawet gdy na parafialne tematy mam trochę do powiedzenia, należąc do grupy tak zwanych „zaangażowanych”, „przychodzących tu częściej”, „mających stałe miejsce w kościele” czy jak kto woli.
Myślę sobie jednak, że to parafia jest bardziej dla mnie niż ja dla parafii. To mnie tutaj wniesiono, mnie przyjęto, mi dano, mnie zaproszono, by przebywać w niej z Bogiem. Przyszłam tu przecież na gotowe i kiedyś po prostu stąd odejdę, a na moje miejsce przyjdą inni.
Warto zatem coś im zostawić, przygotować. Wydaje mi się, że kluczem do ukochania (lub choćby docenienia) swojej parafii jest zrozumienie dwóch kwestii: celu jej istnienia oraz tego, że proboszcz lub ktoś inny niż ja może mieć rację. Oburzanie się na to, że czegoś w mojej parafii nie ma, a jest to u innych i świetnie się sprawdza, przybiera czasem postać absurdalnego postulatu, by podczas gregoriańskich śpiewów pograć na gitarze.
Czytaj także:
Nie pamiętam, kiedy byłem w swoim kościele parafialnym. Może warto wrócić?
Dlaczego warto BYĆ w swojej parafii?
Podglądając latami działania, ale też i zjawisko braku działań przeróżnych proboszczów (mówiących: „tu zawsze tak było”), zrozumiałam sens odrzucania pomysłów, które nie zjednoczą, choć z pewnością zadowolą (na chwilę) ambicję tych, którzy w parafii chcą być specjalistami od wszystkiego: prawa kanonicznego, liturgii, spraw gospodarczych, personalnych. Tych, którzy sądzą, że inni bez nich sobie nie poradzą i ich sposób modlenia się i przeżywania wiary jest najbardziej owocny, więc koniecznie trzeba „bardzo zachęcić” do niego wszystkich innych, również i księdza proboszcza. Tych, którzy przystają pod kościołem, by sobie poplotkować i się pooburzać.
Dlaczego w swojej parafii, mimo wszystko, warto być, a nie bywać? Dlaczego warto najpierw ją przede wszystkim dobrze poznać? Ponieważ tak radzi Kościół? Bo do odnowy życia parafialnego szczególnie zachęca Papież Franciszek? Bo Bóg chciał, bym mieszkał blisko miejsca, w którym także i On mieszka i tu modlił się wraz z tymi, których tak często spotykam i tak dobrze znam? Nie znam poprawnej odpowiedzi na to pytanie. Pamiętam tylko moment, w którym poczułam się dumna z tego, że jestem parafianką, że jestem otoczona (a nie osaczona) konkretnymi osobami. Było to podczas uroczystości 25-lecia erygowania parafii.
Po mszy proboszcz zaprosił obecnych na film, na którym zarejestrowano parafialne początki: wmurowanie kamienia węgielnego, podjeżdżającego na uroczystości bryczką biskupa, montowanie krzyża, ale przede wszystkim – zaangażowanie ludzi, z których ja znam zaledwie kilku, a którzy są lub byli tu od początku. Rzuciłam wtedy okiem na siedzących w ławkach, na seniorów, na ich najbliższych, na proboszcza. I zobaczyłam coś, czego nie zauważyłam tu wcześniej, a co zawsze tu było. Musiało być, bo nie mogło pojawić się znikąd, akurat w tym momencie. Zobaczyłam osoby tak różne, a złączone jedną ideą – wspólnego budowania. I łzy wzruszenia tych skromnych ludzi. Skromnych, ale jednocześnie dumnych z pozostawionego po sobie śladu.
Czytaj także:
U rodziców czy u mnie: gdzie jest moja parafia?