Oto kilka kwestii wartych zastanowienia i omówienia. Uwaga, tekst zawiera spoilery!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kiedy pierwszy raz czytałam “Milczenie” na studiach podyplomowych, wszyscy chcieli mówić o dylemacie. Tak samo było, gdy kilka lat później omawiałam tę książkę z uczniami w szkole średniej. Wszyscy chcieli wiedzieć: czy on postąpił słusznie? Czy można było podeptać fumi-e (a nawet inkwizytor mówił, że to tylko formalność), aby ratować życie ludzi, którzy już popełnili apostazję?
To dobre pytanie i ważna dyskusja. Dlatego tak wiele opinii, które czytałam obraca się wokół tej kwestii. Ale moim zdaniem, to nie o to chodzi.
W tym filmie, jak zresztą i w książce, jest o wiele więcej; tak wiele momentów potężnej wiary i tyle przygan, które trudno przyjąć, że ocenianie go w całości tylko wedle tego jak reżyser postrzega apostazję księdza Rodriguesa, jest co najmniej niefortunne.
Solidaryzuję z widzami, którzy są zaniepokojeni pozorną akceptacją przez Scorsese apostazji jako czynu miłosierdzia. Ja nawet rozumiem, że dla nich klęska Rodriguesa ostatecznie dodaje kolorytu całemu filmowi. Istnieje niebezpieczeństwo, dla słabych duchem, że niefrasobliwa akceptacja tego czynu może prowadzić do relatywizmu moralnego i utylitaryzmu. Ale upadek bohatera nie sprawia, że cały film jest bezwartościowy, szczególnie gdy widzimy jak bardzo był później torturowany.
Gdy siedziałam w kinie (zbyt pochłonięta filmem, by jeść mój popcorn za 9 dolarów) było ze sto momentów, gdy chciałam zatrzymać film, żeby się pomodlić, zapisać coś do późniejszej refleksji czy błagać o miłosierdzie z powodu moich własnych słabości. To są momenty jakich w filmie potrzebujemy i dyskusje, które sztuka inspiruje w taki sposób, w jaki nie potrafią tego zrobić nawet traktaty teologiczne.
A oto kilka myśli dla tych, którzy kwestionują wartości “Milczenia” dla wiernych lub którzy chcą pewnych wskazówek do swoich dyskusji po obejrzeniu filmu.
- Nie rozumiem wyboru Rodriguesa. To nie dlatego, że jestem bardziej cnotliwa niż on. To dlatego, że łatwiej mi znosić ból innych ludzi, niż mój własny. Osądzam Rodriguesa ostrzej, bo uległ pokusie, z którą ja się nie zmagam. Jak często robię to samo wobec prawdziwych ludzi?
- Za każdym razem kiedy polecam komuś tę książkę, mówię: „To się czyta jak Drogę Krzyżową”. Widzę jak Rodrigues potrafi wytrwać, bo łączy swoje cierpienia z Jezusowymi. Ale Ferreira nazywa arogancją identyfikowanie jego bólu z Chrystusowym. Czy cierpienie może być odkupieńcze, jeśli nie jest zjednoczone z Chrystusem? W którym momencie identyfikowanie się z Chrystusem staje się aroganckie?
- Po swojej apostazji Rodrigues był w oczywisty sposób nieszczęśliwy. Dlaczego nigdy jej nie odwołał? Z pewnością musiał przyjść taki moment, kiedy nie było już niebezpieczeństwa, że inni zostaliby zabici z powodu jego wiary. Czy to duma kazała mu trwać w takim życiu jakie wiódł, próba przekonania samego siebie, że postąpił właściwie? Ostatnim ujęciem krucyfiksu, który Rodrigues miał przy sobie przez tak wiele lat, Scorsese sugeruje, że zachował on jakiś rodzaj wiary pośród wszystkich swoich działań podważających chrześcijaństwo w Japonii. Z początku ten widok dał mi nadzieję, poczucie, że mimo apostazji jaką czuł się zmuszony popełnić, naprawdę kochał Jezusa i tęsknił za Nim. Ale im dłużej o tym myślałam, tym bardziej jego życie wydawało mi się zdradą. To czy przekonał samego siebie, że Ewangelia nie jest prawdą, jak zdaje się zrobił to Ferreira, to jedno. Ale działać przeciwko Bogu, którego kochał i robić to dzień po dniu przez dziesięciolecia? To wydaje mi się znacznie bardziej nikczemne niż początkowy moment upadku.
- Najbardziej ortodoksyjni chrześcijanie, jak sądzę, twierdziliby, że „głos Jezusa” mówiący Rodriguesowi, by podeptał wizerunek Boga, to w istocie nie była lokucja, ale pokusa lub załamanie psychiczne. Jak możemy to rozeznać w danym momencie? Sam Ignacy Loyola mówi nam, że Bóg nie będzie nas wzywał do zrobienia czegoś obiektywnie złego, co całkiem sporo rozjaśnia w tej sytuacji. Ale jeśli obraz sytuacji jest dużo mniej oczywisty niż ten w filmie, skąd mamy wiedzieć, który głos jest głosem prawdy, a który głosem świata, ciała i diabła?
- Większość historii o męczennikach opisuje ich jako umierających z radością, a tych, którzy na nich patrzą jako weselących się, że oto tamci okazali się godni cierpieć dla Chrystusa. W tym filmie jest dużo udręki i płaczu, nawet wtedy, gdy jeden człowiek zostaje (litościwie) ścięty, zamiast ginąć w jakiś niezwykle powolny i bolesny sposób. Czy to jest funkcja zasadniczego niepowodzenia Scorsese w zrozumieniu wiary? Czy to my mamy zbyt wyidealizowany obraz męczeństwa, a ten jest bardziej realistyczny? Czy jest jakiś składnik kulturowy, którego nie dostrzegam?
- W scenie, w której toną wieśniacy, ci ludzie, którzy zostali przedstawieni jako brudni i odpychający, zyskują dostojeństwo. Gdy Mokichi śpiewa (czy była to jakaś wersja “Przed tak wielkim Sakramentem“?) po 4 dniach podtapiania, przypomina mi, co to znaczy żyć i umierać dla Chrystusa. Dla tej jednej sceny wiele bym wybaczyła temu filmowi.
- Po pierwszej rozmowie z Rodriguesem, tłumacz wychodzi z jego celi i komentuje jego arogancję, a potem dodaje, że on się złamie. Z trudem powstrzymałam się żeby nie wyciągnąć telefonu i nie zapisać tego słowo w słowo. Ta myśl odmieniła moje postrzeganie męczeństwa i, szczerze mówiąc, moje postrzeganie samej siebie. Sprawiła, że zaczęłam analizować moje spowiedzi i przygotowała mnie do spowiedzi lepiej niż jakikolwiek rachunek sumienia, jaki w życiu widziałam. Ci, którzy są pokorni nie mogą zbyt nisko upaść, więc może po części jest tak, że po prostu diabeł nie wkłada w nich tyle wysiłku. Ale co więcej, ich wiara jest zbudowana na Chrystusie. Wiara Rodriguesa, jakkolwiek szczera, wspierała się na świadomości, że jest silny, odważny i wykształcony. Gdyby był słabszy, Chrystus w nim mógłby być silniejszy.
- Kim wolelibyście być w dniu Sądu Ostatecznego: Rodriguesem czy Kichijirem?
- Ferreira twierdzi, że Japończycy nie są w stanie przyjąć Ewangelii, pomimo 300.000 nawróconych w ciągu 50 lat. Warto przedyskutować tę kwestię, wszak centralną w życiu Enda, jak zachodni z natury jest katolicyzm i co można zrobić dla jego bardziej autentycznej inkulturacji. Bardziej uderzyło mnie jego upieranie się przy tym, że Japończycy nie przyjęli prawdziwie Chrystusa, tylko Jego fałszywe rozumienie związane z kultem przyrody. A jednak umarli za Niego. Myślę, że żeby mieć taką siłę, musieli Go znać. A nawet jeśli nie, nawet jeśli czcili słońce i nazywali je Jezusem, czy to wystarczy? Czy Bóg żąda poprawności doktrynalnej czy też wystarczą nasze najlepsze wysiłki?
- Jeszcze na początku Rodrigues powiedział wieśniakom, żeby deptali po obrazie, ale sam powstrzymywał się przez wiele miesięcy. Dlaczego stosował wobec siebie inne standardy? Czy to dobrze, że dla siebie miał wyższe standardy czy też to doprowadziło do jego upadku? Jak możemy być miłosierni dla innych, jeśli dążąc do świętości nie upadamy w ten sam sposób?
- Głód Sakramentów jaki odczuwali ci wieśniacy zawstydza mnie. Ich radość z przybycia kapłanów, mimo ryzyka jakie to ze sobą niosło, a o czym wiedzieli, ich rozpaczliwa potrzeba wyznania swych grzechów – to wszystko przypomina mi jak bardzo nie doceniam tego, że mam Boga. Zobaczcie, jak oni Go miłują!
- Akt apostazji Rodriguesa jest oczywisty, a większość z nas uznałaby (przynajmniej na poziomie intelektu), że nic nie usprawiedliwia apostazji. Ale czy w moim życiu mają miejsce mniejsze akty apostazji, które usprawiedliwiam, bo są one motywowane współczuciem bądź roztropnością, bądź wygodą? Czy istnieją jakieś czyny, które uznaję za z gruntu złe, czy myślę, że czasami cel uświęca środki? Jaki ma to wpływ na mój sprzeciw wobec aborcji czy tortur? Czy poszłam na kompromis w czymś małym i widziałam jak to lawinowo narasta? Jaki grzech powszedni muszę odrzucić, aby zabezpieczyć się przed grzechem śmiertelnym w przyszłości?
- Jeśli czytaliście “Moc i chwałę” Grahama Greene’a, porównajcie Rodriguesa z księdzem pijaczyną Greene’a. Co zestawienie tych dwóch postaci mówi o dumie i świętości?
- Jakie były różnice między Rodriguesem i Garrpem? Czy gdyby okoliczności ułożyły się odwrotnie, to Rodrigues umarłby jako męczennik, a Garrpe jako apostata? Czy może było coś, co rozdzieliło ich już wcześniej? Czy uważacie, że można wytrzymać to co wytrzymał Rodrigues i pozostać wiernym?
- Spędźcie trochę czasu, by poznać historię Kościoła w Japonii, zwłaszcza epokę ukrytych chrześcijan. Dowiedzcie się kim był Ven. Takashi Nagai, Ven. Satoko Kitahara i japońscy męczennicy. Poszerzcie swoje horyzonty także o świętych chińskich i koreańskich. Jest dziesięć razy więcej katolickich świętych chińskich niż amerykańskich. To nie jest zachodni Kościół, ani Kościół białych, ani Kościół anglojęzyczny – to jest Kościół katolicki.
- W pewnym momencie Rodrigues pyta: „Co ja zrobiłem dla Chrystusa? Co ja robię dla Chrystusa? Co zrobię dla Chrystusa?” Warto byśmy odpowiedzieli na to słynne pytanie z ćwiczeń duchowych św. Ignacego w naszym własnym życiu, ale to także pokazuje, jak ważna była duchowość ignacjańska przy tworzeniu tego filmu. Jakie inne jego momenty mogłyby przemówić do niechrześcijan i wezwać ich do głębszej relacji z Chrystusem? Czy można pokazać ten film niechrześcijanom, aby rozpocząć z nimi rozmowę, czy jest na to zbyt katolicki? A może jest niewystarczająco katolicki? Czy pokazalibyście go (letnim) nastoletnim katolikom czy też obawialibyście się, że mógłby on utwierdzić ich relatywizm moralny?
- Tytuł filmu odnosi się do milczenia Boga w obliczu ludzkiego cierpienia. Czy długotrwałe milczenie Boga osłabia nas w obliczu takiego cierpienia? Nie było tak w przypadku Matki Teresy – dlaczego nie? Jak Rodrigues mógł inaczej zareagować na to milczenie? Jak moglibyście wy?
Jest tych przemyśleń więcej, oczywiście, ale nie poszłam na ten film z zamiarem napisania recenzji, więc nie robiłam żadnych notatek i zaczęłam pisać dopiero po kilku dniach. Ale spotkałam zbyt wielu ludzi, którzy nie są nawet pewni czy chcą obejrzeć “Milczenie” tylko dlatego, że nie zgadzają się z wyborem Rodriguesa, dlatego czułam, że muszę napisać o jego zaletach.
Jeżeli obawiacie się, że obejrzenie filmu, którego punktem kulminacyjnym jest utylitarny wybór, będzie dla was pokusą do niewierności, to, zdecydowanie, odpuście go sobie. Ale w dzisiejszych czasach powstaje tak mało dobrej chrześcijańskiej sztuki, że kiedy pojawia się film taki jak ten, dobrze byłoby podziękować Bogu za niewiarygodne dobro, które w nim jest, mimo jego wad.
Tekst opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia