separateurCreated with Sketch.

Robię, co mogę. Reszta w rękach Boga!

Łukasz Kobeszko - 02.03.17

Mohamed Bzeek – imigrant i muzułmanin, który od wielu lat do swojego domu przyjmuje opuszczone dzieci, umierające na nieuleczalne choroby.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Mogłoby się wydawać, że Mohamed Bzeek to jeden z tysięcy imigrantów z krajów Maghrebu, którzy mieszkają w Stanach Zjednoczonych. Za Ocean przybył ponad czterdzieści lat temu, kiedy w jego rodzinnym kraju panowała dyktatura Muammara al-Kaddafiego. Gdy w 1978 roku rozpoczynał studia w Los Angeles, nie przypuszczał zapewne, że jego życie będzie przebiegać pod znakiem pomocy najsłabszym, o których często zapominają nawet najbliżsi.

Wyszło naturalnie

Mohamed, praktykujący muzułmanin, poznał w czasie studiów Amerykankę o imieniu Dawn. Po kilku latach znajomości zawarli związek małżeński. Będąc jeszcze nastolatką, Dawn udzielała się jako woluntariuszka. Pomagała bezdomnym dzieciom, których w latach siedemdziesiątych pojawiało się coraz więcej na ulicach wielkich, amerykańskich metropolii.

Kobieta zaraziła pasją męża, który w sposób oczywisty przyjął, że będzie pomagać żonie w zajmowaniu się dzieckiem. „Skoro zdecydowaliśmy się żyć razem, pomyślałem, że Bóg dał nam przez to pewien znak. We dwoje można zawsze zrobić więcej, niż w pojedynkę, więc było to dla mnie naturalne, że będę musiał pomagać kobiecie, którą pokochałem”wyjaśnia Bzeek.

Para zdecydowała się jednak na coś więcej, niż sama pomoc dzieciom bezdomnym. Pozostając w kontakcie z wieloma szpitalami i przychodniami w Los Angeles, Dawn i Mohamed poznali historię wielu małych dzieci cierpiących na nowotwory i inne śmiertelne choroby.

Niestety, zdarzały się przypadki, że po usłyszeniu brzmiącej jak wyrok diagnozy lekarskiej, niektórzy rodzice lub opiekunowie decydowali się na pozostawienie dziecka w szpitalu, czasem w ogóle już go nie odwiedzając. Nimi właśnie postanowiło zająć się libijsko-amerykańskie małżeństwo. W niewielkim domu na przedmieściach zaczęli przyjmować dzieci, którym pozostawały miesiące lub zaledwie tygodnie życia. Do dziś (po śmierci Dawn w 2014 roku prowadzenie domu przejął Mohamed) gościli u siebie ponad 40 takich dzieci.

Nie traćmy czasu

Libijczyk wspomina, że na początku często spotykali się w rozmowach ze znajomymi z osądzaniem rodziców lub opiekunów, którzy zostawiali w szpitalach umierające dzieci. Podczas każdego takiego spotkania padały zdania w rodzaju: „to nie ludzie, jak mogli tak postąpić i wyrzec się umierającego dziecka?!” Mohamed przyznał, że przez pierwszych kilka lat działalności nie mógł odpędzić się od takich pytań i pretensji, a w nocy często rozmawiał w myślach z rodzicami chorych dzieci.

W końcu jednak stwierdził, że takie rozważania nie mają większego sensu. „Na świecie dzieją się rzeczy, na które sami nie mamy wpływu, a przeszłości zmienić się już nie da. Można prowadzić niekończące się refleksje nad postępowaniem innych, ale każdy, kto chce pomóc potrzebującym, prędzej czy później zrozumie, że należy skupić się na prostych gestach i czynnościach, które dają potrzebującym choć mały promyk dobra” – przyznał Bzeek.

Los nie rozpieszczał małżonków. Najpierw wiele lat oczekiwali na dziecko. Gdy dowiedzieli się, że Dawn jest w ciąży, nie posiadali się z radości. Ich jedyny syn Adam przyszedł na świat z poważną, wrodzoną wadą nadmiernego rozrostu kości. Wymagał od początku stałej opieki i metodycznej rehabilitacji. Nie oznaczało to jednak, że małżeństwo zaprzestanie przyjmować do domu inne chore dzieci. Obecnie Adam ma 19 lat i pomimo problemów ze swobodnym poruszaniem się, zaczął studiować informatykę. „Ma naturę prawdziwego wojownika, nigdy się nie poddaje” – mówi o synu Mohamed.

Potrzeba naprawdę niewiele

Dziś w domu Mohameda, oprócz Adama, mieszka od sześciu lat dziewczynka, która trafiła tam prosto z oddziału położniczego. Tuż po urodzeniu, dziecko cierpiące na wrodzoną wadę mózgu skutkujące ślepotą, brakiem słuchu oraz paraliżem kończyn górnych i dolnych, matka zdecydowała się oddać do adopcji. Nikt nie chciał jednak przyjąć dziewczynki z tak poważnymi wadami, która praktycznie w każdej chwili może umrzeć.

Mohamed szybko zainteresował się losem dziecka i stał się jego opiekunem prawnym. Do tej pory jest z nim praktycznie przez całą dobę, nie licząc piątkowego poranka, gdy udaje się do meczetu na cotygodniową modlitwę. „Wiem, że ona nic nie widzi i nie słyszy, ale staram się jak najwięcej do niej mówić i się z nią bawić. Ma przecież duszę, ludzkie uczucia i emocje” – tłumaczy Bzeek. Wielu lekarzy, którzy pozostają w kontakcie z dziewczynką i jej przybranym ojcem twierdzi, że gdyby nie obecność Muhameda, dziecko nie dożyłoby szóstego roku życia.

Libijczyk podkreśla, że umierające dziecko potrzebuje przede wszystkim ciepła, życzliwego podejścia i poczucia, że jest ktoś, kto się o nie troszczy. „Tak jak każdy, chce mieć bliskich i  rodzinę obok siebie, niezależnie od tego, ile mu jeszcze życia zostało. Skoro nie ma innych, to ja jestem dla nich rodziną. Nie mogę się zamartwiać na zapas i czekać na ich śmierć, robię co do mnie należy, a resztę – pozostawiam Bogu” – zapewnia Bzeek.

Zapytany przez dziennikarza, czy jest świadomy heroicznej pracy, którą wykonuje i czy z  upływem lat nie jest mu coraz ciężej, mężczyzna z rozbrajającą szczerością odpowiada: „A cóż znowu takiego wielkiego robię?!”