separateurCreated with Sketch.

Co się opłaca? Zaufać Bożemu miłosierdziu – uczył ks. Feliks Folejewski

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Katarzyna Matusz - 21.03.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Historię niezwykłego pallotyna, który zmarł w opinii świętości, opowiada Grzegorz Polak.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Katarzyna Matusz: Ksiądz Feliks Folejewski, pallotyn, zmarł półtora roku temu w opinii świętości. Czy pan podziela tę opinię?

Grzegorz Polak*: Myślałem o księdzu Felku jako świętym już od czasu, kiedy go poznałem na pielgrzymce do Częstochowy, czyli na początku lat 70. ubiegłego wieku. Z czasem w tym przekonaniu się utwierdzałem. Mam swoje lata, z racji obracania się „od wieków” w środowisku księży znam masę wspaniałych kapłanów, ale w tym gronie, proszę mi wierzyć, on był postacią wyjątkową.

Poproszę o jakiś przykład.

Podam jeden. Po uprowadzeniu 19 października 1984 r. ks. Popiełuszki przez funkcjonariuszy UB, ksiądz Felek był jednym z kapłanów, którzy przewodniczyli modlitwom w żoliborskim kościele św. Stanisława Kostki. Ksiądz Jerzy w tej świątyni odprawiał słynne msze za ojczyznę, które ówczesna propaganda komunistyczna nazywała „seansami nienawiści”. Nadszedł dzień 30 października, kiedy dotarła tragiczna wiadomość o wydobyciu z nurtów Wisły pod Włocławkiem ciała kochanego kapłana. Z setek piersi ludzi zgromadzonych w żoliborskim kościele wyrwał się potężny szloch, od którego, wydawało się, pękną mury świątyni. Dwaj księża usiłowali przebić się przez barierę rozpaczy i bólu. Nie dali rady.

Jako trzeci podszedł do mikrofonu ksiądz Felek i zaczął piękną katechezę, którą można streścić w słowach: „Ksiądz Jerzy żyje, bo miłość nigdy nie umiera”. Kościół zamilkł. I wtedy pallotyn rozpoczął odmawianie Modlitwy Pańskiej. Pojawił się problem, gdy doszedł do słów „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Niewiele osób wypowiedziało te słowa. Ksiądz Folejewski poprosił, aby je powtórzyć. Włączyło się więcej osób, ale nadal przebaczenie nie wybrzmiało zbyt donośnie. „I jeszcze raz” – powtórzył z naciskiem ksiądz Feliks. Stało się wtedy coś porażającego – cały kościół odpowiedział: „Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.

Żeby przebaczyć w takim momencie, kiedy ból dopiero co przeszył serca, trzeba się było wspiąć na wyżyny chrześcijaństwa. Moim zdaniem ta modlitwa pod przewodnictwem księdza Felka w kościele św. Stanisława Kostki to jeden z najpiękniejszych – mimo ogromnego tragizmu – epizodów w historii współczesnego chrześcijaństwa w Polsce. Heroiczna realizacja hasła, które głosił ks. Popiełuszko: „Zło dobrem zwyciężaj!”

W jaki sposób ksiądz Feliks realizował świętość na co dzień?

Miał zawsze czas na modlitwę i na wysłuchanie drugiego człowieka. Nigdy nie odmawiał, nie dawał po sobie poznać, że jest zmęczony. Przestrzegał swoich współbraci, powtarzając słowa swego wychowawcy, o. Michała Kordeckiego: „Nie chorujcie na histerię zmęczenia”, bo, jak mawiał, „miłość się nie męczy”.

Ona była motorem jego działania, pchała go do przodu. To było zdumiewające, bo przeżył trzy zawały, śmierć kliniczną, miał założone bajpasy i zrezygnował z przeszczepu serca, co według lekarzy skazywało go na rychłą śmierć. A on mimo to nie zwalniał tempa.  Każdy, kto go spotkał, czuł się przez niego kochany. I nieważne, czy to był polityk z pierwszych stron gazet, powszechnie szanowany biznesmen czy staruszka dająca złotówkę na tacę. Miał niebywałą wrażliwość, która zdarza się tylko u świętych.

W czym ona się wyrażała?

W prostocie, dobroci, empatii, dostrzeganiu nawet rzeczy małych. Gdyby pani przyszła do niego z jakąś trudną sprawą, nawet jako obca mu osoba, to najpierw by panią przytulił. Potem by uważnie wysłuchał. Gdyby to była sprawa smutna, zapłakałby z panią. Za tym poszedłby „konkret modlitwy”, a także „konkret działania”, gdyby okazało się, że potrzebuje pani wsparcia materialnego.

Dobroć księdza Felka była znana ubogim mieszkańcom Pragi, którzy często zgłaszali się na furtę domu zakonnego księży pallotynów przy Skaryszewskiej 12 w Warszawie. Gdy znajomi czynili mu wymówki, że znowu oddał coś ze swojej nowej odzieży i że sam nie będzie miał się w co ubrać, niezmiennie odpowiadał: „Ja sobie poradzę”.

To była świętość wykuwania w codziennym, wielkomiejskim życiu, w gotowości do służby bez żadnego „ale”. Świętość, która wyrażała się w nieprawdopodobnej wdzięczności okazywanej Bogu i ludziom. Mawiał: „Za wszystko trzeba dziękować, wdzięczność jest umiejętnością widzenia”. Nawet gdy umierał, szeptał cicho do osób nim się opiekujących: „Dziękuję, Eluniu, dziękuję, Jacuniu”.

Był tylko dobry i łagodny, czy także wymagający?

Najlepiej mogliby o tym opowiedzieć moi przyjaciele z Rodziny Rodzin, ruchu stworzonego przez prymasa Wyszyńskiego. Kilka pokoleń Rodziny Rodzin zostało uformowanych przez ks. Folejewskiego, przy pomocy pań z Instytutu Prymasowskiego, zwłaszcza cioci Lili (Marii Wantowskiej).

Dawał swoim wychowankom twardy kręgosłup moralny, często przypominał: „Musicie dużo od siebie wymagać”, „Nie zadawalajcie się byle czym”, „Niech wasza mowa będzie: tak – tak, nie – nie”. Wpajał maksymę św. Augustyna, że jeżeli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko będzie na właściwym miejscu.  Świadczył o tym swoim nieskazitelnym życiem. Wstyd byłoby zawieść takiego nauczyciela.

To są rzeczy, których się nie zapomina, które kształtowały ludzi takich jak ja i tych, którzy przyszli do Rodziny Rodzin po mnie. Przykład takiego cudownego człowieka, który jest w sercu Kościoła, w okresie młodzieńczego buntu przeciw Bogu i Kościołowi, robił na mnie olbrzymie wrażenie, był inspiracją do tego, żeby trwać w wierze i nie iść na kompromis z ateistyczną władzą. Kiedy w szkole nauczyciel historii, pan W., każdego wywoływanego ucznia pytał najpierw, czy chce budować socjalizm, jako jedyny odpowiadałem, że nie.

Myślę, że w dużej mierze ks. Felkowi zawdzięczam odporność na działanie marksistowskiej ideologii i pokusę konformizmu. Nie zapomnę też lekcji pięknego patriotyzmu, zawierzenia Matce Najświętszej, a zwłaszcza Bożemu miłosierdziu.

Każdy, kto znał ks. Felka, wiedział, że podnosząc słuchawkę telefonu, mówił: „Jezu, ufam Tobie”. Dlaczego?

W 1993 r. pojechał na beatyfikację s. Faustyny do Rzymu, po powrocie poczuł się gorzej. Lekarze uznali, że jedyną szansą na przeżycie będzie przeszczep serca. Taka perspektywa spowodowała u niego rozterki moralne. Ksiądz Feliks udał się do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach, tam długo się modlił i po kilku dniach prowadzącemu go lekarzowi oznajmił: „Od dziś mój przeszczep nazywa się: Jezu ufam Tobie”.  Odtąd do 2015 r. żył z dziurawym sercem, niezwykle aktywnie działając jako spowiednik, rekolekcjonista, opiekun duchowy wielu ludzi: rodzin, samotnych matek wychowujących dzieci, profesorów, ministrów, biskupów. Uczył, jak ufać miłosierdziu Bożemu, jak mądrze kochać Polskę, dawał przykład, jak powinny harmonijnie kształtować się relacje duszpasterza z wiernymi. Uczył, jak wsłuchiwać się w głos drugiego człowieka.

Jaką jeszcze naukę możemy wziąć od księdza Feliksa dla nas?

Dziś patrzymy niemal na wszystko z perspektywy tego, czy coś nam się opłaca, czy nie. Tymczasem przykład księdza Felka pokazuje, że opłaca się zaufać Bożemu miłosierdziu. Powtarzał: „Jestem żywym dowodem na istnienie Bożego miłosierdzia, bo właściwie nie powinienem żyć”. Harował za trzech, często zdarzały mu się nieprzespane noce, dwunastogodzinne rekolekcje. A on przeżył z „dziurawym sercem” ponad 30 lat. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć.

*Grzegorz Polak – autor kilkudziesięciu książek i filmów dokumentalnych o tematyce papieskiej i hagiograficznej, członek zespołu scenariuszowego Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego w Warszawie. Jego najnowsza książka napisana wraz z Piotrem Kordyaszem to „Na nitce Bożego Miłosierdzia. Ksiądz Feliks Folejewski SAC w oczach przyjaciół”, Wyd. Apostolicum.