Jestem w niego wpatrzony od początku Wielkiego Postu. Św. Maksymilian po prostu nie marnował czasu, a potrafił wykorzystywać go „na maksa” efektywnie.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jeden z inicjatorów zgłoszenia w Stolicy Apostolskiej kandydatury św. Maksymiliana Marii Kolbego na patrona przedsiębiorców i start-upów – Maciej Gnyszka zwrócił mi ostatnio uwagę na ciekawą przyczynę, dla której św. Maksymilian wybrał swoje imię zakonne. Jeżeli kojarzy nam się ono z kimś, kto robi wszystko „na maksa”, jest to właściwy kierunek. Gdy Rajmund Kolbe decydował, że odtąd będzie Maksymilianem, chodziło mu właśnie o ten maksymalizm.
Planował z rozmachem. Z dzisiejszej perspektywy jego maksymalizm w kierowaniu klasztorem w Niepokalanowie (największy ówcześnie klasztor na świecie – 700 braci) czy wydawaniu „Rycerza Niepokalanej” (milionowy nakład tuż przed wojną) jest świetnie widoczny. W końcu widzimy też maksymalny heroizm w pójściu na głodową śmierć w zamian za obcego człowieka, który po ludzku zupełnie na to nie zasługiwał. Dzisiejsze hasła typu „żyj na maksa” zostały więc ok. 80 lat temu z nawiązką wprowadzone w życie przez tego niepozornego franciszkanina.
Jestem w niego wpatrzony od początku Wielkiego Postu i chciałbym naśladować jego maksymalizm w wykorzystywaniu swojego czasu. Maksymilian po prostu go nie marnował, a potrafił wykorzystywać „na maksa” efektywnie.
Z drugiej strony od dłuższego czasu pozostaję pod dużym wrażeniem fragmentu Ewangelii o słudze, który wraca po całodniowej pracy w polu i zamiast udać się na zasłużony w moim mniemaniu odpoczynek, ma usługiwać swojemu panu i ewentualnie potem zjeść, napić się i pójść spać, by nabrać sił na kolejny dzień służby. Patrząc płytko na tę historię, widziałem uciemiężonego człowieka, który zasuwa cały dzień i jeszcze nie dadzą mu odpocząć określając mianem nieużytecznego. To patrzenie zmieniło się, gdy usłyszałem na jednym ze spotkań Przymierza Wojowników niesamowicie odkrywczą interpretację tych słów Jezusa z ust jednego z naszych liderów głównych.
Zobaczyłem, że jest to przypowieść o słudze, który odpoczywa w swojej służbie. Nie potrzebuje za nią nagrody, bo nie robi niczego nadzwyczajnego i dobrze o tym wie. Posiłek czy sen są mu potrzebne, by organizm się nie zbuntował, a nagrodą jest dla niego sama okazja do służby. Nie nagradza się sam. Nagradza go Bóg. Czy z Maksymilianem nie było tak samo?
Dlatego inspirowany słowami, które usłyszałem we wspólnocie chciałbym, by Wielki Post był dla mnie czasem odcięcia każdej przestrzeni samonagradzania. Chciałbym spojrzeć na miejsce i czas, w którym Bóg mnie stawia oraz na ludzi, których mam obok siebie i odłożyć piwko po pracy, mecz czy bezsensowne „scrollowanie” portali społecznościowych.
Dlaczego odbieram sobie prawo do tych rzeczy? Bo się nimi nagradzam. Zapyta ktoś: a to nie można? Warto jednak zapytać inaczej: po co? Jeśli służba w rodzinie, pracy czy wspólnocie jest dla mnie pańszczyzną, to oczywiście będę szukał za nią nagrody i sam sobie ją dawał. Tymczasem nagrodą powinna być sama służba. Właściwie pojmowana jest przywilejem, a nie ciężarem.
To wszystko oczywiście nie znaczy, że w Wielkim Poście nie wypiję piwa czy nie zajrzę na Facebooka. Po prostu nie daję sobie do tego prawa, ale nie wykluczam, że to prawo da mi Bóg. Wszystko jest kwestią priorytetów, bo gdy sami się nagradzamy, to najważniejsza jest dla nas nagroda i wszystkie inne sprawy i relacje są na dalszym planie. „Tylko ja i moja przestrzeń” – jak rapował kiedyś Doniu.
Czy wyobrażamy sobie św. Maksymiliana, który wraca do swojego mieszkania, zakłada nogi na stół i sięga po piwo w poczuciu, że za to, co robi należy mu się chwila resetu? Święci inaczej się resetują i z pewnością nie przez marnowanie czasu. Dodatkowo to nie oni decydują, co im się należy, a co nie. Nie chcę tu powiedzieć, że nie mamy prawa do chwili dla siebie. Grunt to pytać się wciąż o intencje.
Mam nadzieję, że takie postanowienie odciśnie piętno na moim dalszym życiu i nie skończy się wraz z końcem Wielkiego Postu. To chyba powinna być ogólna zasada w wielkopostnych postanowieniach. One mają coś zmieniać na stałe. W moim przypadku chciałbym, by efekt był stały i „na maksa”. Jak u św. Maksymiliana.