Zatrzymanie pędzącego pociągu poza rozkładem jazdy to większy problem, niż rozłożenie rampy na przystanku. A okazuje się, że można dokonać „niemożliwego”. Wystarczy tylko chcieć.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Podróżowanie z dzieckiem jest jak wspinaczka na Mount Everest w zimie. I nieważne, czy chodzi o krótką przejażdżkę tramwajem czy 11-godzinny lot samolotem (o czym pisała Natalia Białobrzeska). Okazuje się, że – paradoksalnie – ta pierwsza opcja może przysporzyć więcej trudów, niż długi, wyczerpujący lot. Jak to możliwe?
Roszczeniowe wózkowe?
Co jakiś czas fora internetowe czy parentingowe portale donoszą o mało uprzejmych kierowcach autobusów czy tramwajów, którzy nie chcą pomóc kobiecie z wózkiem wsiąść do pojazdu. Pamiętam jedną z takich gorących dyskusji, których przyczyną był post na społecznościowym profilu kierowców miejskich. Burzę wywołał niezbyt smaczny mem przedstawiający wejście do autobusu po stromych schodach i niewybredny podpis: „Nasze mamy po tych schodach śmigały z wózkami aż trzeszczało. Dzisiejsze nowoczesne mamuśki żądają rozłożenia rampy dla inwalidów”.
Często podróżuję komunikacją miejską i ani razu nie spotkałam kobiety, która prosiłaby o rozłożenie rampy, by mogła po niej wprowadzić wózek z dzieckiem. Ale ok, być może takie sytuacje się zdarzają. Ale czy jest w tym coś złego, że kobieta prosi o pomoc? Kierowcy pojazdów tłumaczą, że nie mogą za każdym razem, kiedy na horyzoncie pojawia się „wózkowa” wychodzić, by opuścić rampę, bo to spowodowałby gigantyczne opóźnienia. Co więcej, argumentują, że tzw. przyklęk autobusu (czyli opuszczenie pojazdu, by łatwiej było do niego wsiąść) w zupełności wystarczy.
Otóż nie, nie zawsze wystarczy. Nie chcę zagłębiać się w szczegóły konstrukcji wózków, ale są takie, które mają tak zamontowane koła, że łatwiej nimi manewrować i takie, w których jest to utrudnione. Radzę spróbować wjechać do autobusu spacerówką z malutkimi kółkami, dla której nawet 15-centymetrowa odległość od chodnika jest kosmicznym dystansem. Inna sprawa, że kierowcy nie zawsze podjeżdżają do samej krawędzi chodnika, więc tym trudniej. Wózek można podnieść? No jasne, że można. Tylko czy mama kilka dni (a nawet tygodni) po cesarskim cięciu będzie w stanie to zrobić? Albo mama całkiem już w formie, ale z dzieckiem ważącym 12 kilogramów plus 5 kilogramów zakupów?
Dlaczego o tym piszę?
Bo jestem przekonana, że większość problemów udałoby się rozwiązać, gdyby tylko mieć odrobinę… dobrej woli.
Bohaterski maszynista
Opuszczenie rampy nic nie kosztuje (może poza 120 sekundami), a że matki są dzielne (i samodzielne!) i wcale tak często o pomoc nie proszą, to nie byłoby takich strasznych opóźnień. Podobnie, jak nic nie kosztuje przesunięcie się z miejsca przeznaczonego na wózki (podróżując z synem nieraz musiałam walczyć o ten kawałek podłogi w autobusie jak o niepodległość).
Odrobina dobrej woli. Tego nie zabrakło bohaterskiemu (nie, to nie jest zbyt duże słowo) kierownikowi pociągu relacji Warszawa-Kraków, który niemal poruszył niebo i ziemię, by pomóc matce dwójki dzieci.
A było tak – kobieta podróżowała z 4-miesięcznym bobasem i kilkulatkiem. Miała dojechać do Opoczna. Ale w ferworze wsiadła do innego pociągu. Odjeżdżał z tego samego peronu, o tej samej godzinie, też w kierunku Krakowa, ona miała dwójkę malutkich dzieci, bagaże – o pomyłkę nietrudno. O tym, że pomyliła pociągi dowiedziała się podczas kontroli biletów. Wpadła w panikę. A kto by nie wpadł? Małe, płaczące dzieci, a tu trzeba dojechać do Krakowa, tam poczekać na pociąg powrotny i udać się w kolejną, długą podróż, na którą kobieta nie była zwyczajnie przygotowana (kto jeździ z małymi dziećmi, ten wie, że nawet na niewielki dystans trzeba zapakować ze sobą cały majdan: jedzenie, picie, pieluchy, mokre chusteczki, jakaś zabawka, coś do przebrania, etc.). Miała podróżować 50 minut, a przed nią pojawiła się wizja całego dnia w drodze.
I tu na wysokości zadania staje kierownik pociągu, Paweł Machaj, który widząc strach w oczach mamy próbuje zatrzymać pociąg na najbliższej stacji, choć postoju wcale nie ma w rozkładzie. Nie udaje się w Opocznie, do którego podróżowała kobieta, ale w niedalekiej Włoszczowej. A że dobroć bywa zaraźliwa, to w pomoc mamie zaangażowali się również pasażerowie, którzy pomogli jej wysiąść wraz z dziećmi i wynieśli bagaże.
Zatrzymanie Pendolino poza rozkładem jazdy to pewnie znacznie większy problem, niż rozłożenie rampy na przystanku. Okazuje się jednak, że można, jeśli tylko chce się komuś pomóc. Jeśli nie podchodzi się do matek, jak do „roszczeniowych wózkowych”, mając wymalowany na czole wyrzut „trzeba było siedzieć w domu z tymi dziećmi”. Lubimy mówić wzniosłe słowa o byciu pro life, tymczasem prorodzinny klimat zaczyna się tworzyć od takich drobiazgów.
*Źródła: Fakty.tvn24.pl, Edziecko.pl