Aleteia logoAleteia logoAleteia
piątek 19/04/2024 |
Św. Leona IX
Aleteia logo
Aktualności
separateurCreated with Sketch.

Marsz Świętości Życia. Poznaj ludzi, dla których to nie są puste słowa

11. Marsz ?wi?to?ci ?ycia

Andrzej Hulimka/REPORTER

24.04.2016 Warszawa XI Marsz Swietosci Zycia pod haslem Milosierny zawsze wierny fot. Andrzej Hulimka/REPORTER

Karolina Sarniewicz - 02.04.17

Ten marsz nie istnieje po to, żeby zmuszać ludzi do heroizmu. Bóg też nikogo do niego nie zmusza. On jest po prostu po to, żeby pokazać, że są ludzie, którzy wybrali życie i mimo trudów wciąż uważają, że to jest dobry wybór.

Hanię spotykam zupełnie przez przypadek. W połowie semestru dołącza do grupy, w której prowadzę włoski. Jest bystra, szybko nadrabia zaległości, pomaga innym dzieciom, wszyscy bardzo ją lubią.

Kiedy Hani nie ma na zajęciach, jest jakoś smutniej i inaczej. Grześ, który dzieli z nią ławkę i który na co dzień wesoło trajkocze, siedzi podpierając ścianę i smutno gapiąc się w okno. Choć nikt nie umie słowami wyrazić, o co w tym wszystkim chodzi, nie jesteśmy w stanie uciec wrażeniu, że kiedy Hania przychodzi na lekcję, w sali… jest jakby jaśniej. Kiedy jej z nami nie ma, też czujemy się dobrze, ale nie aż tak.

Jej mamę poznaję na którymś z zebrań – przychodzi wyjaśnić ze mną parę prozaicznych spraw. W Mamie też świeci jakieś światełko, podobne do tego, które widzę w Hani.

Chwalę, jaką wspaniałą ma córkę. Jak szybko chwyta gramatyczne niuansiki i jak wszyscy ją uwielbiają, bo nikogo nie zostawi w potrzebie. Mama zaczyna płakać.

– Muszę to pani opowiedzieć. Nie wiem, o co chodzi, ale Duch Święty mnie łaskocze, że mam to pani powiedzieć i już – śmieje się, jednocześnie cały czas lejąc łzy. – Czternaście lat temu, kiedy zaszłam w ciążę, już w pierwszym trymestrze lekarz uznał, że dziecko nie żyje. Wydał zaświadczenie. Płód jest martwy. Pacjentka kwalifikuje się na czyszczenie macicy. To samo potwierdzili inni lekarze. Byłam zrozpaczona, krzyczałam do Boga, że to, co zrobił, jest niesprawiedliwe. Że to miała być moja wymarzona córka, chciałam dać jej na imię Hania i wierzyłam, że On ma dla niej swój niepowtarzalny plan. Skoro życie jest święte, to niech On je teraz ratuje.

Mijały tygodnie i nic się nie działo. Pani Janina dawno już zapomniała o swojej emocjonalnej modlitwie, ale… na usunięcie płodu ciągle nie dotarła.

– To dziwne, wiem. To nie było tak, że ja nie wierzyłam, że dziecko nie żyje. Miałam przecież te setki różnych zaświadczeń, ale ciągle działo się coś, co utrudniało mi pójście na ten zabieg. Zmarła moja babcia, potem mąż złamał nogę. Biegałam z miejsca w miejsce, załatwiałam sprawy i nie zauważyłam nawet, że troszkę urósł mi brzuch. Kiedy pewnego dnia poczułam, jakby w środku mnie dziecko przepłynęło sobie z jednego końca brzucha na drugi, prawie zemdlałam. Pomyślałam, że majaczę, że muszę iść do psychiatry, bo to na pewno efekt traumy, jaką przeżyłam. Ale poszłam do lekarza i zaraz potem oboje płakaliśmy, bo dziecko było zdrowe, żyło. Miało się urodzić za kilka tygodni. Mój mąż ze złamaną nogą dokuśtykał, żeby towarzyszyć przy porodzie. Bo kto wie, czy gdyby jej nie złamał, Hania byłaby teraz z nami – mówi pani Janina.

Z moją przyjaciółką Izą i jej mężem Jarkiem było trochę inaczej. W trzecim miesiącu ciąży dowiedzieli się, że ich synek urodzi się z wodogłowiem i po kilku dniach i godzinach umrze. Wszyscy modliliśmy się za nich, żeby mieli siłę to przetrwać. Nie zastanawiali się nawet chwilę, czy Iza donosi ciążę. Lekarze w Krakowie (gdzie na stałe mieszkają) kiwali głowami wyrozumiale, kierując na aborcję. Oni przejechali pół kraju, żeby znaleźć takiego, który zrozumie ich wybór i przeprowadzi ich przez ciążę, aż Bartek – choćby na chwilę – pojawi się na świecie.

Pojawił się cztery lata temu. I żyje do dziś. Jest ciężko, bo Bartek ciągle choruje, jest niepełnosprawny. Iza, żeby się nim opiekować zrezygnowała z pracy. Jarek pracuje z domu. Żyją dzięki pomocy teściów.

– Nie możemy dzisiaj pojąć, ile byśmy stracili, gdybyśmy uwierzyli słowom lekarzy i po prostu temu, co widziały nasze oczy – mówi Jarek. – Uznaliśmy po prostu, że skoro życie już jest, jest święte, choćby miało trwać krótko. I dostaliśmy nieskończenie więcej. Cztery lata z naszym wspaniałym synem”.

Iza: – Mamy świadomość, że Bartek w każdej chwili może nas opuścić, bo każdy jego dzień na świecie to kolejny cud. Ale kto wie, czy ten cud nie będzie trwał do osiemnastki albo sześćdziesiątki?.

Dziś przez ulice Warszawy przechodzi Marsz Świętości Życia, organizowany przez archidiecezję warszawską i diecezję warszawsko-praską w 12. rocznicę śmierci Jana Pawła II.

– Chociaż codziennie prawie jesteśmy z Bartkiem w szpitalu i nie mamy już sił, przyjeżdżamy na ten marsz – mówi Iza. – Przejdziemy go w milczeniu, żeby podziękować Bogu, za to, że dał nam syna. Ten marsz nie istnieje po to, żeby zmuszać ludzi do heroizmu. Bóg też nikogo do niego nie zmusza. On jest po prostu po to, żeby pokazać, że są ludzie, którzy wybrali życie i mimo trudów wciąż uważają, że to jest dobry wybór.

– My też się na niego wybieramy – mówi pani Janina, kiedy opowiadam jej o rodzicach Bartka – Ja, mój mąż i oczywiście Hania. Podziękować, że Bóg wybrał dla Hani życie, a od nas nie oczekiwał nic. Po prostu gorącej woli i wiary, że to życie jest święte.

Ostatni sobotni poranek. Do sali w szkole językowej wchodzi Hania, wołając radosne „buongiorno”. Za nią wędruje jeszcze zaspana Asia, wściekła na coś Oliwka i naburmuszony Rafałek. Jest też oczywiście Grześ – zadowolony, bo obok siedzi Hania.

Być może nad ich życiem nie wisiały żadne czarne chmury. Nikt nie głowił się, jaki los dla nich wybrać, nie rozpaczał, że mogą się nie urodzić. Ale każde z nich – dokładnie tak jak Hania – zapala w tej naszej szarej sali tak samo piękne światełko.

Tags:
cuddzieciporód
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail