Aleteia logoAleteia logoAleteia
czwartek 28/03/2024 |
Wielki Czwartek
Aleteia logo
Kultura
separateurCreated with Sketch.

Ks. Kaczkowski: Wszyscy jesteśmy zdiagnozowani na śmierć. I co z tym zrobisz?

web3-ksic485dz-jan-kaczkowski-east-news

EAST NEWS

Monika Burczaniuk - 15.04.17

Ks. Jan Kaczkowski mówił, że „wszyscy jesteśmy zdiagnozowani na śmierć”. A skoro tak, to warto wiedzieć, jak się do niej przygotować i jak towarzyszyć umierającym bliskim.
Wielki Post to czas modlitwy i ofiary.
Pomóż nam, abyśmy mogli służyć Ci
w tym szczególnym okresie
Wesprzyj nas

Ks. Jan Kaczkowski zmarł 28 marca 2016 r. w Sopocie. W rozmowie z Aleteią duchownego wspomina Katarzyna Jabłońska, która przeprowadziła z nim m.in. wywiad-rzekę „Szału nie ma, jest rak”.

Monika Burczaniuk: Mam wrażenie, że pani książka jest nie tylko o chorobie i umieraniu, ale niesie uniwersalną prawdę o człowieku.

Katarzyna Jabłońska*: Kiedy miesiąc temu dotarł do naszej redakcji nakład „Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby”, Paweł Kądziela, dyrektor wydawnictwa „Więź”, życzył mnie i sobie – żartując nieco – aby jej nakład był tak wysoki, jak nakład „Sztuki kochania” Michaliny Wisłockiej w czasach PRL (ponoć kilka milionów egzemplarzy). Kiedy zdziwiłam się, dlaczego przywołuje akurat Wisłocką, odpowiedział, że „Żyć aż do końca” jest również swego rodzaju podręcznikiem sztuki kochania.

To znaczy?

„Żyć aż do końca” pokazuje, jak praktykować miłość wobec człowieka, który znalazł się w sytuacji granicznej. Chodzi tu nie tylko o ciężką chorobę własną lub kogoś z najbliższych i o towarzyszenie mu w chorobie, niekiedy przez całe lata, aby chory nie utracił sensu. Ta książka jest również przewodnikiem po umieraniu – podpowiada, jak trwać przy człowieku zbliżającym się do śmierci i pomagać mu w godzeniu się z tym trudnym faktem. Jak czule towarzyszyć bliskiej osobie w umieraniu, o którym Jan mówił, że jest jednym z najważniejszych doświadczeń w życiu. A skoro wszyscy jesteśmy „zdiagnozowani na śmierć”, to rzeczywiście to, co mówi Jan w „Żyć aż do końca” jest uniwersalne. Ta książka udowadnia również, jak niezbędne i życiodajne jest praktykowanie bliskości w rodzinie. Dzięki niej lepiej się żyje i lepiej się… umiera.

Ks. Jan Kaczkowski. „Zasługuje na uznanie go świętym”

Jakim człowiekiem był ks. Jan?

Na okładce naszej pierwszej książki napisałam: „Jan jest nieprzewidywalny, ma ostry język i cudowne poczucie humoru. Bywa nieznośny, uparty i… czuły. Jest niczym pasjonująca książka, która zaczyna się jak powieść przygodowa, by stać się moralitetem. Spotkanie z nim to wyzwanie i przywilej”. Poznawszy go później jeszcze lepiej, mogę tę opinię powtórzyć. Na jednym ze spotkań, już po śmierci Jana, ktoś zapytał, czy nie należałoby pomyśleć o jego beatyfikacji. Jestem przekonana, że Jan zasługuje na uznanie go świętym. Męstwo, z jakim znosił chorobę i zbliżającą się śmierć, a zwłaszcza oddanie ludziom chorym i umierającym oraz arcyprofesjonalny i czuły sposób, w jaki przeprowadzał chorych oraz ich najbliższych przez chorobę i umieranie – to najczystsza Ewangelia.

Ks. Kaczkowski podkreślał, że choroba go uwolniła. Dla większości ludzi choroba jest zniewalająca.

Jan wielokrotnie podkreślał, że choroba dała mu wolność. Ale mówił też, że dochodzenie do tego było procesem. A twierdzenie, że choroba daje wolność, nie oznaczało jej absolutnej akceptacji. Pytany, jak radzi sobie z chorobą, lubił odpowiadać: „Szału nie ma, ale jest życie, które także w ciężkiej chorobie można wypełnić radością i sensem”. Jan był człowiekiem, który żył z pasją, również będąc chorym. Na pewno pomagała mu w tym głęboka wiara. Mawiał: „Choruję z Nim”. W naszej książce dodaje: „Skoro Bóg jest tak niewyobrażalnie blisko człowieka, absurdem jest obwinianie Go o zło, które spotyka nas czy świat. Kiedy więc dowiaduję się, że jestem śmiertelnie chory, to On we mnie i ze mną przeżywa lęk i rozpacz – niejako sam Chrystus choruje ze mną. I jest w tej sytuacji równie bezbronny jak ja”.

Co ks. Kaczkowskiemu dawało siłę do bycia „onkocelebrytą”?

„My, którzy mieliśmy już dawno umrzeć, a dzięki wysiłkowi medycyny nadal żyjemy, jesteśmy zaskoczeniem dla innych i dla samych siebie. Daje nam to odpowiedni dystans do świata i własnej osoby – to duży kapitał na życie w chorobie, na pogłębienie bliskości z tymi, których kochamy, i na godzenie się z własnym… umieraniem”. Jak z własnym umieraniem godził się ks. Jan?

Jan, jak większość ludzi, zwłaszcza młodych, ze smutkiem przyjmował do wiadomości, że śmierć zagięła na niego parol. Chciał żyć. Z drugiej strony, jak niewielu chyba z nas był głęboko przekonany, że śmierć – podobnie jak narodziny – jest jednym z najważniejszych doświadczeń w życiu człowieka i dlatego każdy z nas powinien się dobrze do niej przygotować. I on się do śmierci naprawdę dobrze przygotowywał. A poza tym był bardzo ciekawy, jak jest tam – po drugiej stronie. Bo o tym, że tam coś jest, był absolutnie i nieodwołanie przekonany.

Skąd tytuł książki? Co dla ks. Jana znaczyło życie do końca? Co to znaczy dla pani?

Wymyślili go moi przyjaciele z redakcji „Więzi” – Czarek Gawryś i Zbyszek Nosowski. Wybraliśmy ten  spośród wielu innych pomysłów, ponieważ najlepiej oddają ideę książki. Jan był mistrzem życia aż do końca – również swoją ciężką chorobę napełnił sensem, czyli pełną empatii troską o innych, zwłaszcza najsłabszych i najkruchszych. Uważał, że sensem jego kapłaństwa jest całkowite poświęcenie czasu innym. Bolał, kiedy w ostatnim etapie choroby nie był w stanie swojego zobowiązania w pełni realizować, bo jego siły słabły. Ja nauczyłam się od niego i innych ciężko chorych, że żyć aż do końca to również godzić się na swoją bezbronność i słabość – przez to także można innym dawać coś niepowtarzalnego i wartościowego.

Co ks. Janowi dawało siłę do bycia „onkocelebrytą”? Jego ciało się zmieniało, choroba dawała się we znaki, a on wciąż wychodził do ludzi. Dla wielu był znakiem nadziei.

Jan miał wiele talentów, był człowiekiem niezwykle medialnym. Jakkolwiek zabrzmi to dziwnie w odniesieniu do mężczyzny, na „scenie”, jaką była sala wykładowa czy prywatne spotkanie, studio telewizyjne czy radiowe – Jan rozkwitał. Takie spotkania go uskrzydlały. Był bardzo inteligentny, posiadał wiedzę z wielu dziedzin, którą potrafił przedstawić błyskotliwie i niekonwencjonalnie. Przykuwał uwagę i był chętnie słuchany. W „Szału nie ma, jest rak” przyznawał: „Trochę jestem narcyzem”. Rzeczywiście, lubił występy publiczne. Były one jednak dla niego środkiem, a nie celem samym w sobie. Dzięki nim mówił otwarcie i odważnie o najważniejszych sprawach życia i śmierci, również tych trudnych, jak eutanazja czy aborcja, których był przeciwnikiem. Mówił zawsze tak, że chętnie wysłuchiwali go nawet oponenci – nie oskarżał ich o całe zło świata, sam cierpliwie argumentował i słuchał ich argumentów.

*Katarzyna Jabłońska – sekretarz redakcji kwartalnika „Więź”. Z ks. Janem Kaczkowskim przeprowadziła dwa wywiady rzeki: „Szału nie ma, jest rak”, który stał się bestsellerem, oraz „Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby”, której patronem medialnym jest Aleteia.


JAN KACZKOWSKI

Czytaj także:
Ks. Jan Kaczkowski? Nigdy wcześniej nie poznałam takiego gościa




Czytaj także:
Ks. Kaczkowski: choroba zmusza do gruntownego przemeblowania życia




Czytaj także:
Czy niepełnosprawny może zostać księdzem?

Okładka książki
Tags:
chorobaJan Kaczkowskiśmierć
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail