Pamiętacie, jak ks. Twardowski w jednym ze swoich wierszy apelował: „Nie odchodź, nie opuszczaj nas, smutna strono piękna”?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Prozą Isabel Allende zachwyciłam się na drugim roku studiów. Myślę, że było to nieuchronne. Profesor od literatury światowej już zdążył wyrobić we mnie niezwykłą słabość do literatury iberoamerykańskiej, zaczynając oczywiście od kanonu XX wieku z Cortázarem, Márquezem i Borgesem na czele. Potem z katalogu w Bibliotece Jagiellońskiej niemal na chybił trafił wybierałam książki hiszpańskojęzycznych autorów. Tak trafiła do mnie „Ewa Luna”.
I od tamtej pory czule opowiadane historie Allende zawsze mnie biorą. Nie tylko ze względu na charakterystyczną uczuciowość, żywiołowość i zmysłowość. Również za to, że (w niektórych książkach) przypomina ważne wydarzenia jej ojczyzny, rodziny, pobratymców z ogromnym taktem, szacunkiem, dumą a jednocześnie z pięknym rodzajem smutku.
Do tej kategorii zaliczam „Inés, panią mej duszy”. Wydana kilka lat temu, teraz wpadła mi w ręce podczas buszowania na półkach z napisem „wyprzedaż”. To po pierwsze pasjonująca historia Hiszpanki, pierwszej kobiety – konkwistadora, która była współzałożycielką Santiago, matką Chile. Isabel Allende przekształciła w porywającą powieść o miłości, oddaniu, okrucieństwie i zachłanności kroniki doñi Inés Suárez przekazane kościołowi dominikanów w chilijskim Santiago w opiekę i na przechowanie przez jej córkę, doñę Isabel de Zuirogę w grudniu 1580 r. Na czterysta lat zapomniano o tej postaci. Aż wzięła ją na tapetę Isabel Allende.
Porywające jest czytanie o przygodach, niebezpieczeństwach, zdobyczach. To także świetna lektura na wakacje! Podbój Chile widziany oczyma Inés jest krwawą misją – wypomina hiszpańskim konkwistadorom ich grzechy, nie wyśpiewuje też bezkrytycznego hymnu pochwalnego pod adresem broniących swej godności i ziemi Indian.
Czytaj także:
Tłumione emocje – jak nas niszczą?
Na 400 stronach powieści znajdziemy wiele fragmentów, które poruszą nie tylko miłośników historycznych powieści. Ja mam dwa zdania, które sprawiają, że „Inés…” jest książką, którą zapamiętam szczególnie.
Pierwsze wypowiada Hiszpan, Daniel Belalcázar: „Konkwistadorzy nie mają wstydu: przybywają jako żebracy, zachowują się jak złodzieje, a mają się za panów”. Czy tego typu myślenie nie jest cały czas obecne na świecie? To przygnębiająca myśl, lecz ważna. Jakkolwiek idealistycznie i naiwnie to brzmi, być może dla kogoś to wystarczająca przestroga i cichy apel o opamiętanie.
Drugie zdanie autorka wkłada w usta młodego Indianina, Felipe, wychowującego się pośród hiszpańskich kolonistów: „Są dni zadowolone i dni smutne. Każdy jest panem swojego milczenia”. I to dla mnie, w potoczystej opowieści, piękny moment zatrzymania. Można go łatwo przeoczyć, będąc wciągniętym w wir fabuły. A to zdanie w tak urokliwy i delikatny sposób przypomina, że smutkowanie jest… dobre.
Pamiętacie może, jak ks. Twardowski w jednym ze swoich wierszy apelował o podobną rzecz: „Nie odchodź, nie opuszczaj nas, smutna strono piękna”?
Tak łatwo bagatelizować smutek. Wszyscy wokół pytani o samopoczucie odpowiadają: jest OK! A jeśli wydarzyło się coś nieprzyjemnego, złego, straciliśmy pracę, rzucił nas chłopak, usłyszymy: weź się w garść, będzie dobrze.
A gdyby tak jednak pozwolić sobie na smutek? Dać się mu wylać? Mały Indianin w bezwiedny sposób pokazuje, że na wszystko jest miejsce. I dopiero wtedy mamy całość siebie samych. Jesteśmy panami swojego milczenia (i mowy, i zachowania, siebie samych po prostu bardziej pewni). Dla momentów takich refleksji polecam zaprzyjaźnić się z tym, co pisze Isabel Allende. Może na wakacjach?
Czytaj także:
Urlop z książką. Sześć idealnych lektur na wakacje