Św. Weronika Giuliani na polecenie spowiednika zostawiła po sobie potężny dziennik. Na 22 tysiącach stron autorka zapisała swoje wizje i doświadczenia mistyczne.
Zaczęły się one wcześnie. Już jako bardzo małe dziecko Urszula (imię z chrztu) widziała świętych z obrazów jak żywych, a Dzieciątko Jezus machało do niej ręką. Gdy była już nieco starsza, podczas zrywania kwiatków znowu zobaczyła Dzieciątko Jezus, które powiedziało: „Ja jestem prawdziwym kwiatem”. Wywarło to wielkie wrażenie na dziewczynce, która już wiedziała, że Bóg jest ważniejszy niż wszystko, co stworzone.
Kilka lat później, podczas Wielkiego Tygodnia, Pan Jezus oznajmił jej z kolei, że będzie musiała walczyć za wiarę. Dziewczyna zrozumiała to dosłownie i zaczęła ćwiczyć się w szermierce oraz w jeździe konnej.

Czytaj także:
Gabriela Bossis. Kobieta sukcesu, singielka, mistyczka
Walki Urszuli nie miały być jednak toczone z bronią w ręku. Pierwszą z nich był spór z ojcem, który chciał atrakcyjną córkę wydać za mąż. Siedemnastolatka miała jednak inne plany: chciała zostać zakonnicą. Gdy tata w końcu wyraził na to zgodę, opór nagle stawiła przełożona franciszkanek. Według ksieni przyzwyczajona do wygód dziewczyna z dobrego domu po prostu nie nadawała się do życia w znanym z surowości klasztorze w Citta di Castello.
Nasza bohaterka wygrywa jednak i tę walkę. W zakonie przyjmuje imię Weronika. Jak mówił Benedykt XVI, imię to oznacza „prawdziwy obraz”. I rzeczywiście – dodaje papież – „nasza święta stanie się prawdziwym obrazem ukrzyżowanego Chrystusa. Rok później składa uroczystą profesję zakonną [śluby zakonne] i zaczyna się dla niej upodobnienie do Chrystusa przez liczne pokuty, wielkie cierpienia i mistyczne doświadczenia związane z męką Jezusa: ukoronowanie cierniem, ranę w sercu i stygmaty”.
Po ślubach zakonnych, w wieku 18 lat, Weronika miała wizję Chrystusa niosącego krzyż. Od tego czasu cierpiała na ból serca. 15 lat później zobaczyła kielich goryczy, symbolizujący mękę Syna Bożego i zapowiadający, że i ona jej doświadczy. Zaczęło się to w następnym roku, gdy Zbawiciel włożył na jej głowę koronę cierniową. Weronika odczuwała odtąd ostry ból powodowany przez ciernie, a na jej czole wystąpiły krwawe wybroczyny. 3 lata później otrzymała stygmaty. Tak o tym pisała:
„Zobaczyłam jak z Jego najświętszych ran wydobyło się pięć białych promieni i wszystkie skierowały się w moją stronę. Widziałam, jak te promienie stawały się małymi płomieniami. W czterech były gwoździe, w jednym włócznia, jakby ze złota, cała rozżarzona: ona przeszyła mi serce na wylot (…), a gwoździe przebiły ręce i nogi. Poczułam wielki ból; ale w tym bólu widziałam, czułam, że jestem całkowicie przemieniona w Bogu”.

Czytaj także:
Św. Rita. Jedyna święta na świecie, która miała stygmat na czole!
Na jej prośbę trzy lata później stygmaty zniknęły, ale cierpienie pozostało. Kulminacją przeżywania męki Pańskiej było wydarzenie z 1714 r., kiedy to przy licznych świadkach uniosła się nad ziemię, wyciągnęła ręce jak na krzyżu i całym swoim wyglądem wyrażała konanie Jezusa. Trwało to około pół godziny.
Oprócz nadprzyrodzonych cierpień Weronika – za zgodą swoich przełożonych – na swój sposób czyniła pokutę. Na przykład odprawiała drogę krzyżową z ciężkim krzyżem. Czyniła to po to, aby pokutować za ciężkie grzechy współczesnych jej ludzi i ratować ich przed piekłem.
Miała też niezwykłe mistyczne przeżycie, w którym zamyka bramy piekła, mówiąc: „Dopóki ja będę stała u tych wrót, nikt tędy nie przejdzie”.
Mimo nadzwyczajnych doznań i pokut Weronika pełniła normalne posługi w klasztorze: od kucharki do mistrzyni nowicjuszek i przełożonej. Jako mistrzyni nowicjuszek zabraniała im zresztą czytania zarówno rozpraw mistycznych, jak i opowieści o nadzwyczajnych wizjach, które przecież sama miała.
Gdy zaś wreszcie wybrano ją na przełożoną, zatroszczyła się np. o założenie w klasztorze systemu wodociągowego. I właśnie jako ksieni zmarła 9 lipca 1727 r. Ogłoszono ją świętą w 1839 r. Jej ciało zachowało się w nienaruszonej postaci.

Czytaj także:
Mistyczka ze Szczecina i jej rozmowy z Jezusem