Ciężko rozmawia się w Kościele o duchowych barierach i trudnościach. Łatwo ocenia się jednak tych, którzy odchodzą. A może jest coś, co możemy dla nich zrobić, zanim będzie za późno?
Czytałam wczoraj tekst bp Roberta Barrona, który zastanawia się „Dlaczego młodzi odchodzą z Kościoła?”. I nie kryje irytacji. Uważa, że ich powody są naiwne i płytkie, a argumenty łatwe do obalenia.
Pewnie Biskup jest słusznie zmęczony rozmawianiem o Bogu z ludźmi, którzy kompletnie Go nie szukają. Nie wiem, jak wygląda sytuacja w Stanach czy w Wielkiej Brytanii. Ale patrząc na to z polskiej perspektywy, zastanawia mnie jednak inna rzecz.
Dlaczego w Kościele o kryzysie wiary mówi się dopiero, kiedy ludzie z Niego odchodzą?
Czytaj także:
Dlaczego młodzi odchodzą z Kościoła? Katecheci, teolodzy, ewangelizatorzy – obudźcie się!
Niewierzący z wyboru
Według badaczy z waszyngtońskiego Research Centre aż 78 procent niewierzących Amerykanów, to niewierzący z wyboru. Powody są proste. 49 procent badanych nie chce przynależeć do żadnej religii, ponieważ… nie wierzy w Boga. 20 procent odstrasza kościelna administracja. 18 procent nie czuje szczególnej więzi z żadną religią. 10 procent to „nieaktywni wierzący”.
Myślę, że nie ma co się zatrzymywać na lakonicznych uzasadnieniach badanych, którzy wzięli udział w anonimowej, telefonicznej ankiecie. Ciekawe jest to, co działo się z nimi, kiedy byli jeszcze w Kościele. I zastanawiali się, czy zostać.
Kryzys duszy czy emocji?
Kryzys wiary to nie grymas ani fochy, ale łamanie się struktur, na których oparliśmy swoje życie. Najczęściej wiąże się też z większym kryzysem tożsamościowym.
Ciężko jednak mówić o nim w Kościele, w którym duchowość przyćmiewa inne sfery życia wewnętrznego – emocje czy intelekt. To dlatego osobom wierzącym często grzech myli się z poczuciem winy, lęk z odpowiedzialnością, słuszność ze sprawiedliwością, a miłosierdzie z wyzbyciem się samego siebie.
Duchowość wrzucamy do jednego worka z intelektualnymi dysputami i wahaniami samopoczucia, a później nie potrafimy ich sobie uporządkować. Ale nie to jest najgorsze.
Czytaj także:
Czego możemy uczyć się od osób bardzo wrażliwych?
Pragnienie i bezsilność
Sama od kilku miesięcy zmagam się z duchowymi trudnościami. I staram się o nich rozmawiać. Także w internecie.
W związku z tym codziennie ktoś opowiada mi o swoim kryzysie, albo pisze o nim w komentarzach. „Powiedziałam znajomej o moim kryzysie, a ona tylko poradziła mi odmawiać różaniec”, „Boję się przyznać przed znajomymi, że wciąż się zastanawiam, czy Bóg istnieje” – czytam w prywatnych wiadomościach.
Wspólnym mianownikiem tych opowieści jest pragnienie życia z Bogiem, któremu towarzyszy bezsilność, rozczarowanie, ogromne poczucie winy i… lęk przed oceną. Bo kiedy nie potrafimy się modlić, spadamy w rejestrze idealnych katolików o kilka pięter w dół.
Apologetyka dla początkujących
Nie dziwi mnie fakt, że ludzie odchodzą z Kościoła, bo to zjawisko powszechnie i od wieków znane. Wciąż ciężko nam jednak o tym rozmawiać. Zamiast tego, wolimy oceniać. Ratować swoje pojmowanie duchowości dzieleniem ludzi na tych, którzy sobie poradzili, a którzy nie.
Rzucamy na prawo i lewo prostymi radami, zupełnie zapominając o wysłuchaniu i wsparciu drugiego człowieka.
A to ten mały drobiazg może okazać się kluczem do Celu.
Czytaj także:
Jak nie zwątpić w Kościół, mimo, że nas rozczarowuje