Wczoraj krakowska pielgrzymka dominikańska doczłapała na Jasną Górę. Przejście 120 kilometrów zajęło im 7 dni. A ja... podziwiam. I po cichu zazdroszczę.
Siedzę sobie wieczorkiem w pokoju, okna mam zasłonięte (żeby było chłodniej), piję niebieską rurką wodę z różowej szklanki i siadam do pisania o tym, czego zazdroszczę pielgrzymom.
Szkoda jeszcze, że nie rezyduję w norweskim SPA i nie wyszłam właśnie z błotnego peelingu. Z prosecco w kryształowym kieliszku.
Jakkolwiek głupie wydaje się pisanie o pielgrzymce z takiej perspektywy, tematu nie zmienię. Bo mimo wygody, komfortu i poduszki pod moimi plecami, zazdroszczę spoconym tłumom z bąblami na piętach co najmniej trzech rzeczy.

Czytaj także:
Czy pielgrzymka to dobry czas na szukanie męża i żony?
1. Okazji do wkurzenia się
Zacznijmy od tego, że byłam na pielgrzymce. Raz w życiu. I wytrzymałam aż dwadzieścia trzy godziny. Dzięki temu wiem, co to znaczy wkurzyć się w trasie. Na świat, ludzi, drogę, pogodę i na samą siebie.
Z pozoru w złości nie ma niczego szlachetnego. Ale gdy się jej przyjrzeć, jest uczuciem, z którym wielu z nas ma problem.
Albo nie panujemy nad nią i wyrażamy ją zbyt wybuchowo, albo tłumimy ją w sobie. Potrafimy latami nosić w sobie kolejne kamyczki złości, wmawiając sobie, że to nic. Że trzeba przeczekać. Że „nie powinnam” się złościć.
Zupełnie, jakby złość była jakimś zakazanym uczuciem.
Tymczasem na pielgrzymce trzeba sobie z nią poradzić. Ból, niewygoda, brak Wi-Fi – tam wszystko może stać się kroplą, przelewającą czarę goryczy. A jeśli dzieje się to w połowie trasy, nie ma odwrotu. Trzeba zaprzeć się samego siebie.
Nie jest to pewnie przyjemne, ale musi być bardzo oczyszczające. I tego emocjonalnego prysznicu zazdroszczę pielgrzymom bardzo.
2. Wyższej szkoły wybaczania
Podziwiam ludzi, którzy mimo niewygody, znużenia i irytacji potrafią się śmiać. Którzy z pielgrzymki pamiętają zupy na kolejnych postojach, ważne rozmowy i odmieniające życie spowiedzi.
Podziwiam też tych, którzy potrafią przymknąć oko na zrzędzącą koleżankę, rozgadanego gościa, który każdego zaczepia i panią, która wszystkim chce radzić. Mimo zbliżania się do własnych granic wytrzymałości, potrafią spuścić powietrze i włączyć tryb „miłosierdzie”.
Podziwiam i zazdroszczę, bo samej ciężko mi zdobyć się na to nawet w komfortowych warunkach.