Nasz glob, dzięki internetowi, skurczył się do rozmiarów 5,5 calowego ekranu, którym zarządzamy jedną ręką. I to mnie fascynuje. To skrócenie dystansu. Te możliwości. To poczucie, że mogę poznać skrawek czyjegoś życia, na innym kontynencie, za pomocą jednego klika „obserwuj”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Media społecznościowe to nowa rzeczywistość, bardzo, bardzo realna. To na facebooku, youtubie, twitterze, tinderze, snapchacie, instagramie i kilkunastu innych miejscach gromadzących społeczności, o których nie mam zielonego pojęcia, ludzie utrzymują znajomości, zawierają zupełnie nowe, dzielą się swoją codziennością, często intymną taką jak przebieg porodu, wrzucają setki swoich zdjęć, przemyśleń, które jeszcze naście lat temu zostawiliby dla najbliższych lub swojego pamiętnika, kończą wieloletnie przyjaźnie, zdradzają się, a nawet poznają swoich życiowych partnerów.
Internet skraca dystans
Nasz glob, dzięki internetowi, skurczył się do rozmiarów 5,5 calowego ekranu, którym zarządzamy jedną ręką. I to mnie fascynuje. To skrócenie dystansu. Te możliwości. To poczucie, że mogę poznać skrawek czyjegoś życia, na innym kontynencie,, za pomocą jednego klika „obserwuj”. I że to nie jest pozbawione prawdy. Doskonale pamiętam, jak przeżyłam śmierć męża młodziutkiej Emily , jak poczułam ogromny smutek i motywację do modlitwy za małżeństwo Shaytardów, kiedy im się posypało i jak ostatnio nie schodził mi uśmiech z twarzy, kiedy moja ulubiona blogerka ogłosiła, że spodziewa się szóstego dziecka! Z jednej i z drugiej strony ekranu są emocje i uczucia. Warto o tym pamiętać, kiedy samemu tworzy się treści lub kiedy się je komentuje.
Czytaj także:
Jedno wiem na pewno: po drodze kogoś zawiodę
Facebookowe tzw. grupy wsparcia
I właśnie dlatego, że to wszystko jest bardzo, bardzo realne, staje się śliskim gruntem. Z lekką grozą obserwuję facebookowe tzw. grupy wsparcia dla par. Te, w których administratorzy pozwalają na „rozwiązywanie” małżeńskich problemów, za pomocą kilkuset znaków w komentarzu, w obecności zupełnie nieznanych i niezaangażowanych w sprawę użytkowników, bez wiedzy współmałżonka. Przypomina mi to ogromne lodowisko, o naprawdę cienkiej nawierzchni, na którą wpadło kilka tysięcy realnych ludzi, z realnymi problemami, którzy tupią nogami z bezsilności i złości, licząc na realną pomoc.
W pewnym sensie rozumiem skąd to zjawisko. Po pierwsze, bo tak jest łatwiej. Nie trzeba się konfrontować z człowiekiem, tym dotykalnym. Wszystko odbywa się na bezpieczną odległość monitora. Jak zrobi się niewygodnie, to można usunąć post i udawać, że nic się nie wydarzyło. Po drugie, można to zrobić kompulsywnie, w emocjach, między usypianiem dziecka, a obiadem. Można przedstawić tylko swoją wersję wydarzeń i trochę się wybielić, albo dać sobie upust żalu i zebrać solidarne lajki od innych. Nie trzeba podejmować decyzji o zmianie, na żmudny proces, jakim jest terapia. W internecie wszystko leci bach, bach: „mój mąż jest wrednym chamem!”, enter i poszło. Po trzecie, można to zrobić za jego plecami. Regularne wizyty w poradni i nieco nadszarpnięty budżet, trudniej ukryć.
Internet nie zapomina
Nasz glob naprawdę się skurczył. Zamknięta grupa, tajemniczy nick na forum internetowym, nie są żadną gwarancją prywatności. Nie starczy mi palców u obu rąk, by zliczyć znajomych i znajomych znajomych, na których problemy małżeńskie trafiłam przez przypadek w sieci. Wywlekane szczegóły ze wspólnego pożycia, z relacji z teściami czy nawet ze spowiedzi. Przeczytałam o ich życiu więcej, niż usłyszałabym przy kawie (co w tej drugiej opcji byłoby zrozumiałe, bo nie jesteśmy w zażyłych relacjach). Mogłabym te posty skopiować, upublicznić, wysłać ich mężom, opłacić rubrykę w jakimś szmatławcu, żeby puścił to do druku. Ba, mogłoby to samo zrobić kilka tysięcy innych członków grupy. Przeczytałam dziesiątki odpowiedzi Halinek i innych Olinek, zapewne pisanych w dobrej wierze, ale zupełnie sprzecznych, emocjonalnych, opartych na własnych (często przykrych) doświadczeniach, wystukiwanych być może na „tronie”, albo podczas wizyty u fryzjerki.
Żaden rozsądny terapeuta nie zdecyduje się na pomoc, w formie internetowej dyskusji na forum, bo to tak nie działa.
Oczywiście problemem nie są hasła, regulaminy i lojalność całej reszty świata, ale nasze rozumienie jednego: „ślubuję ci uczciwość małżeńską”.
Małżeństwo w realu
Najznakomitsi chirurdzy świata, doskonalą swój fach, ćwicząc narzędziami operacyjnymi na surowym jajku, tak, by obrać skorupkę, nie uszkadzając cienkiej błonki jaja. W końcu później pracują na żywym organizmie.
Dobrze, a nawet wspaniale byłoby, gdybyśmy nasze małżeńskie ciało traktowali z taką powagą i drżeniem. Nie wystawiali na uszczerbek i emocje nieznanych osób, które nie są wstanie wejść w naszą sytuację i zaangażować się na poważnie, biorąc za swoje słowa odpowiedzialność. Gdybyśmy pisali o tym „ciele”, mając zgodę drugiej strony, z szacunku i uczciwości właśnie.
Jest coś czego internet i media społecznościowe nigdy, ale to nigdy nam nie dadzą, nawet jeśli w przyszłości będziemy mogli komunikować się za pomocą hologramów. Otóż nigdy nie dadzą nam spotkania, twarzą w twarz, dotykalnego, namacalnego. Takiego, w którym uścisk dłoni ma w sobie siłę lub słabość. Takiego, w którym jest zapach naszych ulubionych perfum. Takiego, w którym przytulenie daje ciepło. A pocałunek ciarki. Tego nie da się zastąpić żadnym zdjęciem, słowem, filmikiem, emotikonem czy gifem. Dlatego szukajmy wsparcia tam, gdzie je naprawdę znajdziemy. I traktujmy siebie wzajemnie jak jajko.