1.
Pierwsze spotkanie ze śmiercią: mam pięć lat i w telewizji słyszę, że AIDS jest nieuleczalne. Wybucham płaczem, bo skoro tak, to wszyscy umrzemy. Kto wtedy zaopiekuje się moimi zabawkami?
2.
Mam dziewięć lat, jestem ministrantem, a śmierć ma swoją cenę. Ksiądz proboszcz, kiedy jest pogrzeb, dzieli się z nami ofiarą. Jeśli jest nas dwóch, śmierć kosztuje 10 zł; jeśli czterech – już tylko piątkę. Zdarza się, że pogrzeb wchodzi w konflikt ze szkołą – wtedy zwalniamy się z lekcji, bo szkoda okazji.
3.
Przy ołtarzu dwudziestu, może trzydziestu chłopców. Mamy lat dziesięć, dwanaście i więcej. Zmarł nasz kolega. Ten z lepszych. Dobrze grał w piłkę, bronił mnie przed starszymi, bardzo życzliwy. Wpadł pod samochód: sto metrów w powietrzu, cztery tygodnie bez przytomności.
4.
Słyszę głos taty: – Muszę rozmienić pieniądze dla ministrantów.
Przeciskam się przez tłum, dla którego jestem przeźroczysty i który nie ustępuje. Szukam rodziców, ale utykam metr przed otwartą trumną. Ktoś mnie szarpie za rękę, wyciąga na korytarz, przytula za mocno. Duszę się. Nie rozumiem, nie zgadzam się i duszę. Nie tak miałem pożegnać się z babcią.
Tydzień później, miesiąc i rok, zza drzwi łazienki słyszę mamę. Płacze i mówi:
– Dlaczego mnie zostawiłaś?
Czytaj także:
Memento mori. Czaszka na biurku naprawdę odmieniła moje życie
5.
Studiuję teologię. Wierzę „w świętych obcowanie”. Na własny użytek mówię o świętych nieuznanych, a przed egzaminami modlę się do bliskich: „Wiem, mało się uczyłem, to kolejny raz. Ale pomóżcie, załatwcie”. Na historii filozofii i metafizyce pomagają. Łacina przerasta nas wszystkich.
6.
Rodzi się moja córka. Pierwszy raz myślę, że nie jestem niezniszczalny. Muszę dbać o siebie, żeby dbać o nią.
7.
Po latach przerwy i milczenia odwiedzam nauczyciela, który mnie uratował. Odwiedzam go w domu, później w szpitalu. Opowiadam o tym, że dostaję nagrody, nie głoduję, że mam dobre życie.
– To dzięki panu, panie Jerzy. Naprawdę.
Płaczemy obaj.
W szpitalu brakuje kabli. Obiecuję, że przyniosę własne – będziemy mogli obejrzeć Wołoszańskiego. Odwlekam, bo życie, bieg, ważniejsze sprawy, a Wołoszański nie ucieknie przez weekend.
W dniu pogrzebu – w kościele, w którym 20 lat temu śmierć kosztowała pięć złotych – postanawiam nie odkładać ludzi na później.
Czytaj także:
„Poszłam z Panem Bogiem na kawę”. Niezwykła opowieść o Ani Przybylskiej
8.
Mam 31 lat i więcej niewiary niż wiary. Śmierć staje się ostateczna. Kiedyś bałem się ateizmu, bo skoro śmierć jest ostateczna, po co się starać? Jest inaczej: nie ma nieba, piekła, świętych i potępionych, miłosierdzia ani nagrody – zostaje tylko życie. Jedno, skończone w czasie.
9.
Tęsknię za nimi. Kiedy nie wierzę – tęsknię bardziej.
Czytaj także:
Jak docenić kruchość życia