Krok po kroku spaceruję po religijnym kryzysie. A przy okazji uczę się, kim Bóg nie jest, kim wcale nie musi być i co wspólnego ma z Nim owsianka.
Ostatni weekend spędziłam na rewelacyjnych rekolekcjach. Cudowni kaznodzieje, masa pozytywnych ludzi, góra ciastek, piękny jesienny las wokół. Ale zamiast uczestniczyć w jutrzniach i konferencjach, schowałam się w… łóżku.
Przespałam prawie całe dwa dni. Pamiętam przez mgłę niedzielną mszę świętą, jeden spacer i dwa obiady. Nie miałam apetytu, nie byłam w stanie zwlec się z łóżka. Leżałam i przeglądałam Instagrama, ciesząc się, że mogę być sama.

Czytaj także:
Jola Szymańska: List do kobiety, którą chcę się stać
Kim jest Bóg?
W zasadzie od paru miesięcy leżę w duchowej izolatce. Zdiagnozowałam u siebie kilka niepokojących objawów: brak emocji, brak chęci, racjonalne wnioski i natarczywe pytania o sens.
Na początku się przestraszyłam, bo tak „nie powinno” być. „Powinnam” w pokorze i pokoju serca zatopić się w medytacji i przeprosić Boga za to, że myślę. Potem stwierdziłam, że z sobą samą wiele tu nie powalczę. Mogę tylko przyjąć. Ucieszyć się z duchowej posuchy. Z pustki. Powtarzać sobie, że wszystko jest po coś.
I pierwszy raz w życiu zastanowić się poważnie, kim jest Bóg. I czego ja w ogóle w Nim szukam.
Wiara kontra wyobraźnia i ucieczka
Ostatnio pisałam tu o lęku przed świętymi męczennikami. To jeden z aspektów religijności, w której staram się teraz połapać. Szczególnie, że dziwnym trafem cudowne stają się dla mnie niecudowności. Zamiast cudownego obrazu, poruszają mnie zmiany pór roku i fotosynteza. Zamiast medaliku, rozmowa przy owsiance. Zamiast szczytnych celów i bogobojnej frazeologii, luz i prostota.
Zgoda na zwyczajność to ponoć ważny etap w – nie tylko duchowym – rozwoju. Staram się ją sobie wybaczać. Przestałam doszukiwać się w modlitwie gęsiej skórki. Przestałam obrzucać się błotem za każdy grzech. Przestałam porównywać swoją religijność i wiarę do innych.
Zorientowałam się, że często walczę z własną wyobraźnią, a mój wewnętrzny dialog to bardziej krzyk podświadomości niż akty strzeliste. I w ogóle zdałam sobie sprawę, że Bóg często był dla mnie ucieczką od tego, co trudne i niesprawiedliwe.
Rozwój duchowy inaczej
Niełatwo przyjąć fakt, że wiara to nie cukierek na smutki, że nie musi wiązać się z częstym używaniem słów takich jak „pycha” i „pokora”, że nie służy do nazwania samego siebie. Nie jest też określeniem zasad moralnych, ani tym bardziej wrażliwości. Jest po prostu darem, który leży na biurku i czasem strach go otworzyć.
Chyba dlatego zamiast pytania „jak dorównać innym w wierze?”, pytam się „kim jest Bóg?”. I nie oczekuję szybkiej odpowiedzi.
Niewykluczone, że On po prostu jest i długo jeszcze nie zrobię Mu korony z przymiotników. Ba, może moja droga to zwyczajność. A może zwyczajność to właśnie Jego prezent dla mnie. Kto wie?
Póki co, nie żałuję, że wreszcie się wyspałam i cieszę się, że nie mam wyrzutów sumienia. To już całkiem spory krok w mojej duchowej przygodzie. Tym bardziej, że ostatecznie wyskoczyłam też na mały spacer.
Tak wiele dzięki prostemu odpoczynkowi!

Czytaj także:
Z pamiętnika kiepskiej narzeczonej: Dwa miesiące