Zabawne i melancholijne, lekkie i głębokie – dziś dzielę się z Wami kilkoma cudotwórczymi piosenkami.
Nie wiem jak Wy – ja czuję się ostatnio tragicznie. Chandra zamywa mi obraz rzeczywistości i zwala z nóg do tego stopnia, że przebranie się w wolny dzień z pidżamy w cokolwiek innego porównuję z dotarciem na K2. I wcale nie przesadzam!
Możecie się śmiać, ale w związku z tym od początku listopada uklepuję swój mózg płytami, które od lat skutkują u mnie pogodnym poczuciem, że jestem w dobrym miejscu, świat wcale się nie kończy, a po jesieni bardzo szybko przychodzi wiosna.
Staroć z norweskimi fiordami w tle
Ten przebój introwertyków jest oczywistą oczywistością w moim zestawieniu, ale przypomnieć go muszę. Szczególnie, że jak się okazuje, ponoć nie wszyscy znają Kings Of Convenience!
„Prędzej z tobą zatańczę, niż porozmawiam” – śpiewa Erlend Øye, do którego w refrenie dołącza Eirik Glambek Bøe (Øye i Bøe – słyszycie to uszami wyobraźni?). Obaj pochodzą z norweskiego Bergen i muzykują wspólnie od kiedy skończyli po 11 lat. Dziś są panami w średnim wieku, z dużym sukcesem i zaledwie trzema płytami w dorobku.
Przedostatnia z nich, „Riot on an Empty Street” z 2004 roku, co roku – szczególnie jesienią – dodaje mi otuchy. Jest przy tym niezłym kursem tańca domowego, który osobiście praktykuję szczególnie chętnie wtedy, kiedy nikt nie widzi.
Staroć z babskim charakterkiem
Numer dwa i już dochodzimy do mojej listopadowej królowej! Edie Brickell to równie sprawdzony lek na zły dzień, trudną jesień, na wszystko. W trakcie poniższej piosenki aż chce się wyjść na deszcz w cienkim sweterku i spokojnie stwierdzić, że i dobre i złe chwile są po to, żeby się nimi dzielić.
Efekt wzmacnia kubek kawy i obejrzenie choć jednego odcinka „Kochanych kłopotów”. Jak dla mnie, ciężko o coś lepszego na trudne, kobiece dni!
Czytaj także:
Podejrzeć monarchię… Najdroższy serial Netflixa „The Crown”
W bonusie, jeśli chcecie utrwalić efekt piosenki „Good Times”, polecam też „What I Am”. To bezpiecznie feministyczny manifest z dobrym pazurem. List do samej siebie. Protest przeciwko staraniom o tytuł „pani perfekcyjnej” i wiara w to, że, w życiu warto być zwyczajną sobą… O ile dobrze ją rozumiem, oczywiście.
Ale nawet, jeśli rozumiem ją źle – wolę właśnie tak 😉
Staroć hollywoodzka
Spodziewaliście się, że przemilczę tu największe przeboje romantycznego wszechświata? No, błagam Was. Nic nie podnosi na duchu tak, jak przeboje Whitney Huston – choćby ten jeden z filmu „Bodyguard”. Historia wielkiej gwiazdy, która zakochuje się w swoim ochroniarzu bazuje może na prostych wzruszeniach, za to bazuje skutecznie.
A ja biorę wszystko, co pomaga uwierzyć, że miłość jest silniejsza niż egoizm! 🙂
Staroć z „Love Actually”
Pamiętacie tę scenę w „Love Actually”, kiedy Karen (Emma Thompson) dostaje od męża pod choinkę płytę Joni Mitchell? „Answer me, my love” to piosenka właśnie z tego albumu.
Może nie jest najbardziej wesołym utworem w historii muzyki, ale we mnie podsyca jakąś nieracjonalną nadzieję na jutro. A do tego ten klimat…
Czytaj także:
„Love actually” powraca! I promuje dobroczynność
Staroć zimowa
Na koniec – zimowy klasyk, idealnie pasujący do miękkiego koca i kubka z grzanym winem. Bez niego nie próbujcie się mierzyć z kroczącą już do nas w grubych śniegowcach zimą.
Od 2009 roku, w którym Sting wydał płytę „If On A Winter’s Night”, nie wyobrażam sobie jesieni bez jego głosu i staroangielskich brzmień. Słychać w nim ludowe baśnie i legendy, słychać proste życie biednych ludzi, słychać skrzypienie skromnych, dziecięcych sanek. Nie ukrywajmy jednak – słychać też melancholię.
I chyba o to chodzi w życiu, zimie, a nawet w jesieni – żeby zaakceptować to, co mamy i nie zapominać, że jutro naprawdę może okazać się znośne. W końcu ma na to aż 50 procent szans.
A jakie piosenki stawiają Was na nogi w listopadzie? Dajcie znać, bo to może uratować czyjś dzień!
Czytaj także:
Zobacz listę TOP 30 katolickich muzyków 2017 roku