W czasie Adwentu wołamy: „Marana Tha! Przyjdź, Panie Jezu!” Ale gdzie ma przyjść? Do kogo? On nie przyszedł zbawiać Twoich masek, Twojego superego. Przyszedł zbawić Ciebie. Bądź przed nim sobą i tylko sobą, prawdziwy i szczery do bólu.
Kto ty jesteś? Polak mały. Nie, to nie o ten wierszyk chodzi. To pytanie, które pada dzisiaj w Ewangelii. Ważne pytanie. Kim ty jesteś? – pytają Jana Chrzciciela.
W sumie mieli już swoje projekcje na jego temat. Wiedzieli kogo chcą w nim zobaczyć: Mesjasza, Eliasza, proroka. A on im to wszystko burzy mówiąc: Nie, nie jestem tym, za kogo mnie macie.

Czytaj także:
Ks. Wojciech Węgrzyniak: Na jakiego Jezusa czekasz w Adwencie?
Przyznaję, że jestem pełen podziwu dla Jana Chrzciciela. Mógł założyć maskę, w której chcieli go widzieć. On jednak nie ulega tej pokusie. Jest świadomy siebie i nie chce udawać nikogo innego, nikogo ponad to kim jest naprawdę. Nawet jeśli to jest rozczarowujące dla tłumów.
Presja społeczna działa na każdego z nas. Kiedy jesteś w szkole, wszyscy dokoła chcieliby, żebyś był bystrym, pilnym uczniem, najlepiej prymusem. Tymczasem może Tobie w ogóle nie idzie nauka i jakoś ledwo zdajesz, a może nawet nie zdajesz.
Kiedy idziesz na rozmowę kwalifikacyjną do pracy, drukujesz CV, z którego wynika, że będziesz pracownikiem stulecia: masz tyle zdolności, takie wspaniałe cechy i predyspozycje do tej pracy, w ogóle jesteś supermanem, na którego czekała ta firma. Bo tak chcą Cię widzieć i tak chcesz się im pokazać.
Kiedy jesteś księdzem, ludzie oczekują od ciebie, że będziesz jak św. Jan Maria Vianney albo św. o. Pio: przykład heroiczności cnót, pobożności, niezachwianej wiary. Tymczasem bywa tak, że jesteś w kryzysie i od jakiegoś czasu nie potrafisz się w ogóle modlić. Odkrywasz, że jesteś grzesznikiem jak każdy inny. Nachodzą cię wątpliwości. Ale nikt nie chce widzieć takiego księdza.
Zakładasz konto na Facebooku czy Instagramie i wstawiasz zdjęcia, na które najpierw nałożyłeś odpowiednie filtry, przyciąłeś, gdzie trzeba, żeby nie wystawał brzuch, tak żebyś wyszedł jak najlepiej. Wstawiasz zdjęcia z takich momentów życia, że każdy przeglądając Twoją tablicę myśli, że może Ci tylko zazdrościć takie wspaniałego życia. A ty siedzisz w tym czasie przed komputerem i masz depresję.
Wyobrażam sobie dzisiaj jak Bóg przychodzi do mnie wtedy, kiedy siedzę sam, wieczorem w moim mieszkaniu. Kiedy nikt nie patrzy. Kiedy mogę zdjąć te wszystkie swoje maski. Kiedy siedzę naprawdę ja. Wtedy On przychodzi, siada obok i pyta: „Kim Ty jesteś?” – to znaczy: opowiedz mi o sobie, powiedz mi prawdę, jak się czujesz, co przeżywasz. „Co u Ciebie?”.
I nie muszę nic odgrywać, bo On nie oczekuje ode mnie odpowiedzi, która by Go zadowoliła. Nie oczekuje, żebym zaprezentował się z najlepszej strony. Nie chce, żebym naciągnął maskę i odegrał teatr. Jest zainteresowany mną. To jest właśnie Miłość. Miłość, która przyjmuje mnie bezwarunkowo, akceptuje mnie takim, jakim jestem.
W czasie Adwentu wołamy: „Marana Tha! Przyjdź, Panie Jezu!” Ale gdzie ma przyjść? Do kogo? On nie przyszedł zbawiać Twoich masek, Twojego superego. Przyszedł zbawić Ciebie. Bądź przed nim sobą i tylko sobą, prawdziwy i szczery do bólu.

Czytaj także:
Adwent to nie czuwanie typu stand-by. To czas na przekór mnie samego. Komentarz do Ewangelii
I czytanie: Iz 61, 1-2a. 10-11
II czytanie: 1 Tes 5, 16-24
Ewangelia: J 1, 6-8. 19-28