separateurCreated with Sketch.

Moje spotkanie z Emirem Kusturicą

EMIR KUSTURICA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ula Urzędowska - 20.12.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

W kinach „Na mlecznej drodze” z Monicą Belluci. Poszłam z duszą na ramieniu, pomna mojej wyprawy do Kustendorf i nieudanego wywiadu z reżyserem – Emirem Kusturicą.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Barczysta postać, srogie  spojrzenie. Dziennikarzy trzyma na dystans, a młodych filmowców hojnie gości na szalonym festiwalu na szczycie góry. Emir Kusturica reżyser „Arizona Dream”, „Underground” i najnowszego filmu „Na mlecznej drodze”, który właśnie trafił do kin.

 

Wyprawa po Złote Jaja

235 godzin spacerkiem od Warszawy, na czubku serbskiej góry leży drewniana wioska, a nad nią dwa księżyce. Jeden wisi na sznurku podłączonym do walizki z generatorem prądu. Oświetla drewniane domki, cerkiew, starego trabanta i uliczkę Maradony. Na placu stoi Johnny Deep z drewna. Gospodarzem tej posesji jest Emir Kusturica. Filmowe królestwo, otwarte dla turystów to Kustendorf. Domki, które zagrały kiedyś w filmach reżysera, tylko na pierwszy rzut oka wyglądają jak ze skansenu. Pod nimi są basen, SPA i wielka sala kinowa. Tu młodzi filmowcy z całego świata walczą o Złote, Srebrne i Brązowe Jaja w kategorii filmów krótkometrażowych.



Czytaj także:
Reżyser „Cichej nocy”: Rodzina jest najważniejsza. (Nie) tylko od święta?

 

Mission Impossible

Wybrałam się i ja zdobyć ten filmowy szczyt, a przy okazji także wywiad z reżyserem. Nie byłam umówiona i nie miałam akredytacji. Na dzień dobry odbiłam się od drewnianej bramy, która strzeże wejścia. Przez pół dnia odsyłana od chatki do chatki, dostałam się w końcu na listę gości. Pierwsze spotkanie z gospodarzem wypadło obiecująco. Zaczepił mnie na schodach. Trzeba wiedzieć, że Kustendorf to nie Cannes, gdzie prowadzi cię dywan czerwony i tłum wystrojonych gości. Tu w zależności od frontów atmosferycznych brodzi się w śniegu lub błocie. Ja trafiłam na błoto.

Liczba gości niewielka, więc po kilku dniach wszyscy się znają, a nad wszystkim czuwa gospodarz domu. Na tych schodach, zobaczyłam laureata Złotych Lwów w Wenecji, Złotych i Srebrnych Palm w Cannes i  Niedźwiedzi z Berlina w czarnym polarze i ubłoconych butach. Do końca festiwalu pozostał wierny stylizacji: zmieniały się tylko koszulki pod rozpiętym polarem i odcień spodni, chyba wciąż tych samych, choć pewności nie mam.

 

Obiecaj mi wywiad

Gdy ruszałam do Serbii, ostatnim filmem nakręconym przez reżysera było „Obiecaj mi”. Słowa dla mej dziennikarskiej misji, niestety prorocze. Pierwsze pytanie zadałam nie ja, tylko Emir Kusturica. Na tych nieszczęsnych schodach zapytał, kim jestem i jaki przywiozłam film. Powiedziałam, że przywiozłam mikrofon i chciałabym prosić o wywiad. W połowie zdania widziałam, jak początkowa ciekawość zmienia się w znużenie, a potem widziałam już tylko plecy reżysera.


BARTOSZ KONOPKA
Czytaj także:
Robi film o nawracaniu w średniowieczu i… sam się nawrócił. Bartosz Konopka o „Krwi Boga”

 

Życie jest cudem

Mogłabym tak pomyśleć (tytuł filmu Kusturicy z 2004 roku), gdyby nie ten obiecany w redakcji wywiad. Nie trzeba wstawać rano, bo pokazy zaczynają się po południu. Jadła i napojów nie brakuje. Po ciekawych seansach zaczynają się koncerty, które swobodnie przechodzą w jam session, a te kończą się fiestą do rana. Miło widzieć, jak ojciec festiwalu patrzy czule na córkę, łypie groźnie na filmowców zalotników.

Ja przeciskam się przez szalony tłum i znów pytam, kiedy wywiad. I znów jutro. Po finałowej gali, na której Julia Kolberger dostaje Srebrne Jajo za film „Mazurek”, postanawiam z Kusturicą rozmówić się ostatecznie. O dziwo słyszę: pogadajmy. Jednak po pierwszym pytaniu czuję, że gospodarz jest zbyt zmęczony festiwalowym maratonem, aby udało się nagrać coś sensownego. Wiozę do Polski 9 minut słabego wywiadu.

 

Na mlecznej drodze

Z duszą na ramieniu idę na seans „Na mlecznej drodze”. Ciekawa, bo reżyser staje za i przed kamerą. Z Monicą Bellucci tworzy zjawiskową parę po przejściach, która ucieka przed wojną i złymi ludźmi. Niektórzy krytycy kręcą nosem, że to wciąż ta sama śpiewka: wojna, miłość, śmierć w szalonej wizji bałkańskiego twórcy.

Faktycznie, film chwilami traci tempo, a niektóre sceny wprawiają w zdumienie, ale zgadzam się z werdyktem Katolickiej Organizacji Kinematografii i Sztuki Audiowizualnej (nagroda specjalna w Wenecji), że nie o formę tu chodzi, ale o miłość, nadzieję i wiarę. Jedyne, co nam zostało, to kochać jak się tylko potrafi – mówią bohaterowie filmu. Może i brzmi to banalnie w recenzji, ale nic piękniejszego nikt na ziemi dotąd nie wymyślił.



Czytaj także:
Ridley Scott. Łowca arcydzieł