separateurCreated with Sketch.

„Kram z piosenkami” – szansa na duchowe katharsis w teatrze?

KRAM Z PIOSENKAMI

„Kram z piosenkami” Leona Schillera w reż. Cezarego Tomaszewskiego, który można oglądać w Teatrze Powszechnym, nie jest nostalgiczną balladą o wojnie. Pozostawia jednak widzom jedno ważne zadanie domowe.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Ach, ta codzienność – ile w niej wewnętrznego piękna i uroku, a ile ukrytych myśli, słów i wydarzeń! Jeżeli tylko zechcemy słuchać, folklor zwykłego życia zachwyci nas inspirującymi obrazami o ulotnej trwałości akwareli oraz tęskną melodią, opisującą świat autentycznych pragnień, tak dalekich od patosu niemych pomników.

 

Kram z piosenkami – ballada o wojnie?

Magia szarej rzeczywistości ma to do siebie, że trwa tylko chwilę, bo wie, że zaraz okryje się cieniem wielkich wydarzeń. Dlatego śpiewa, tańczy, a czasami krzyczy, stając się lustrem ludzkiej duszy, tak często poszukującej, lotnej i niespełnionej! Cudownie swojska, ale nie do końca oswojona, bez końca prowadzi wewnętrzną narrację, tylko czasami możliwą do zebrania w jedną, mniej lub bardziej spójną historię, o czym można się przekonać wybierając się do Teatru Powszechnego na Kram z piosenkami Leona Schillera w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego.

Oto przed nami świat, który wyłania się z zapisków artysty pierwszej połowy XX wieku. I choć jego premiera datuje się na znaczący 1945 rok, zdziwi się ten, kto będzie uważał, że idzie na nostalgiczną balladę o wojnie.

Temu wodewilowi bliżej do atmosfery żołnierskiego kasyna, gdzie alkohol i amory tańczą prowadzone w rytm muzyki, zaaranżowanej przez Weronikę Krówkę. Dzieje się całkiem sporo, ponieważ fabuła jest tak skonstruowana, aby widz usłyszał głos ulicy na tematy różnorodne i, tak się wydaje, ważne, zarówno dla autorki scenariusza – Aldony Kopkiewicz, jak i samego reżysera.



Czytaj także:
Grają w filmie, którego nigdy nie zobaczą. Niewidomi aktorzy na planie

 

Duchowe katharsis w teatrze?

Kolejne odsłony spektaklu grane z coraz większą, ludyczną wręcz swobodą, przypominają ulotne piórka postrzelonej w ferworze akcji sowy, która z wdziękiem opada na deski, aby stać się użytecznym rekwizytem dla żywiołowej gry Arkadiusza Brykalskiego. Nikt nie oczekuje ciągłości, bo i po co, skoro to nie jest spektakl fabularny, lecz postmodernistycznie emotywny.

Nakładanie kontrastów, balansowanie na granicy dobrego smaku, kpina z utartych i wręcz szablonowych tematów, od katolickich począwszy, na politycznie zaangażowanych skończywszy, buduje stan napięcia, podobny jedynie do efektu zbyt długiego czasu, spędzonego przed telewizorem.

Nie pomagają nawet z wdziękiem odśpiewane piosenki – czy to do Zosi, co to radośnie z życia korzystała, czy do Peleryny (w świetnym wykonaniu Andrzeja Kłaka!) krwią się okryć mającej. Giną w aleatorycznym krzyku współczesności, która choć daje szansę na autoprezentację i wypowiedzenie się, to ma ogromny problem ze spójnym wewnętrznie przekazem. Chcąc być do bólu różnorodna i oryginalna, zaczyna być karykaturą samej siebie – raz zbyt nudnej i przewidywalnej, a raz neurotycznie nieobliczalnej.

W tym sensie, toczące się widowisko jest jak najbardziej odzwierciedleniem ogłupiających reklam plastikowej tandety, która każe żyć powierzchownie i jakby na niby, broń Boże nie zastanawiając się nad czymś głębokim i dotykającym intymności. Właśnie owa intymność, sprawiająca, że w teatrze można przeżyć duchowe katharsis, została zamieniona na to, czym karmi się przeciętny konsument, zadowolony z bogatej oferty i szybkiego czasu realizacji usługi.



Czytaj także:
Przejmujący spektakl grany przez więźniów – zbliża do Boga!

 

Ambicje twórców i zadanie domowe dla widzów

Tak jak się można było spodziewać, nie minęło dziesięć minut spektaklu, a już pierwszy aktor opuścił, nie wiedzieć czemu, spodnie, w dwudziestej minucie wysłuchaliśmy pamfletu na życie pod współczesnym, partyjnym zaborem, aby pod koniec stać się świadkami seansu wywoływania przez brzuch ducha wielkiego Mistrza, samego Leona Schillera.

I to wszystko w ciągu niecałych dwóch godzin, co tylko pokazuje ambicje twórców spektaklu, do zaprezentowania możliwie jak najszerszego tła współczesnej rzeczywistości. Po końcowych brawach, nieśmiało jednak odzywa się pytanie: Czy to naprawdę wszystko? A gdzie zagubiły się sceny wypełnione ciszą, której tak wszyscy pragniemy albo oazy wewnętrznego pokoju, przynoszącego ulgę po całodziennej gonitwie? Gdzie obraz miłości bezinteresownej, tęsknej i nieskonsumowanej przez tanią pornografię? A nadzieja na lepsze jutro, na Królestwo Boże po tym codziennym folklorze, w którym momencie powinna znaleźć się na scenie?

Każdy, kto zatem wybierze się na Kram z piosenkami, powinien mieć zadanie: dopisać do tego, co widzi, dalsze, własne sceny, wypełnić je swoją codziennością i wyśpiewać pieśń o życiu, które sam prowadzi. Spektakl tego nie gwarantuje, ale zachęca. Do własnych przemyśleń.


Zmarł Jerzy Stuhr
Czytaj także:
Rak to czas próby. Wywiad z Barbarą i Jerzym Stuhrami

Tags: