Ta nowość w moim zachowaniu zaskoczyła mojego synka i przestał płakać. Następnie zaczął ze mną wdychać i wydychać powietrze. Był tak zajęty naszym nowo odkrytym zajęciem, że opuściliśmy plac zabaw i cała droga do domu minęła bez typowego w takich chwilach szlochania.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kiedy moje czwarte dziecko wchodziło w wiek dwóch latek, postanowiłam zupełnie zmienić swoje metody wychowawcze.
Częściowo zainspirowała mnie moja niedawna walka z depresją poporodową, która sprawiła, że bardzo źle radziłam sobie z kontrolowaniem emocji, a częściowo zafascynowała mnie przyjaciółka, która uczyła swoją (również dwuletnią) córkę, żeby radzić sobie z frustracją poprzez tupnięcie stopą o ziemię. Podglądanie mojej przyjaciółki, która uczyła swojego szkraba, jak zarządzać trudnymi emocjami i je kontrolować sprawiło, że zrozumiałam, że sama nigdy się tego nie nauczyłam i na pewno nie nauczyłam tego moich dzieci.
Wiem, że powstrzymanie łez może być trudne…
Lincoln, mój dwuletni synek, nie tyle borykał się z frustracją, ile z rozczarowaniem. Dzielenie się zabawką albo opuszczenie placu zabaw niezmiennie kończyło się histerycznym płaczem i aż do tego momentu moją zwykłą reakcją było grożenie, karanie albo ignorowanie. Pewnego razu zdecydowałam się zachować zupełnie inaczej.
Kiedy znów zaczął swój lament, przyklęknęłam i spojrzałam mu prosto w oczy: „Lincoln, wiem, jakie to denerwujące, kiedy musisz opuścić boisko w momencie, gdy dobrze się bawisz. Wiem, że powstrzymanie łez może być trudne, więc pomogę ci się uspokoić. Weźmy razem głęboki wdech, a potem wypuśćmy powietrze tak mocno, jak tylko możemy”.
Ta nowość w moim zachowaniu go zaskoczyła i przestał płakać. Następnie zaczął ze mną wdychać i wydychać powietrze. Był tak zajęty naszym nowo odkrytym zajęciem, że opuściliśmy plac zabaw i cała droga do domu minęła bez typowego w takich chwilach szlochania.
Czytaj także:
Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?
Twój krzyk nie rozwiązuje problemu
Powodzenie mojego eksperymentu doprowadziło do znaczącej zmiany w moim dotychczasowym podejściu do dzieci. Zaczęłam przesuwać się z krzyku i „dyscyplinowania” w kierunku uczenia i kształtowania. Chociaż w tamtym czasie tego nie wiedziałam, mój zwyczaj podnoszenia głosu nie tylko nie rozwiązywał problemów z dyscypliną, ale wręcz je wzmacniał (a może nawet tworzył). Według artykułu w „Simplemost”, krzyczenie na dzieci negatywnie zmienia ich mózgi…
Megan Leahy, matka trójki dzieci i coach parentingowy, wyjaśniła w „Washington Post”, że kiedy rodzic krzyczy na swoje dziecko, to „albo przyczynia się do wzrostu agresji, albo do zwiększenia poczucia wstydu. Nie są to cechy, które jakikolwiek rodzic chciałby widzieć u swoich dzieci”.
Badania przeprowadzone w 2013 roku na Uniwersytecie w Pittsburghu zasugerowały, że „surowa dyscyplina słowna” wobec nastolatków nie pomaga. Co więcej, ma tak samo szkodliwy wpływ jak kary cielesne. Konkluzja badań? Krzyk jedynie wzmacnia złe zachowanie i pogłębia depresję. Nawet domy, w których skądinąd panowała miłość, nie uniknęły niszczących skutków nawet sporadycznie podnoszonego głosu.
Rozmawiajcie o emocjach!
Nie będę udawać, że teraz już jestem idealna i nigdy nie krzyczę na swoje dzieci, bo to nieprawda. Wciąż krzyczę, ale nie tak dużo – i nie jest to moja pierwsza reakcja. Spędzam o wiele więcej czasu na rozmawianiu ze swoimi dziećmi o emocjach. Pokazuję, że są one prawdziwe i potężne i pomagam im znaleźć dobrą strategię, żeby ze swoimi emocjami sobie radziły. Niektóre strategie działają lepiej niż inne. U nas bardzo sprawdza się „rysowanie obrazka swojej złości zamiast bicia kogoś”.
Czytaj także:
10 rzeczy, które zdarzają się każdej mamie, ale do których wolałybyśmy się nie przyznawać!
W ciągu trzech krótkich lat zmieniło to krajobraz naszej rodziny pod wieloma względami. Lincoln od czasu mojej udanej interwencji tylko kilka razy wybuchnął płaczem. Wciąż praktykujemy wspólne uspokajanie się. Czasem to mój pomysł, gdy on jest smutny. Ale czasem jest to jego pomysł, kiedy ja staję się porywcza i uszczypliwa. Kładzie wtedy swoje małe rączki na moich policzkach i mówi: „Mamo, weź ze mną głęboki wdech, a potem wypuść powietrze tak mocno jak potrafisz, dobrze?”.
I za każdym razem, bez względu na to, jak poirytowana byłam przed chwilą, cała frustracja odpływa wraz z tym oddechem. Czasem to trudniejsze niż krzyczenie, ale to zawsze lepszy wybór.
Tekst pochodzi z amerykańskiej edycji portalu Aleteia
Czytaj także:
„Wypłakiwanie” dziecka – pomaga czy niszczy psychikę?