Ta historia zaczyna się tak: zamieszkała w Aleksandrii i została luksusową prostytutką… A kończy tak: jej wyniszczonego postami ciała na pustyni strzegły lwy… Oto burzliwe dzieje świętej kobiety.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jest jedną z nielicznych Matek Pustyni – kobiet wczesnego chrześcijaństwa, które wybrały życie drastycznej ascezy, by w ten sposób pochwycić Oblubieńca. Urodziła się w Egipcie i w wieku dwunastu lat uciekła z domu.
Nie, nie na pustynię. Zamieszkała w Aleksandrii i została luksusową prostytutką, wykonującą swoją profesję nie tyle dla zarobku, co z zamiłowania, jak z całkowitą szczerością opowiadała dziesiątki lat później swojemu uczniowi i biografowi, św. Zosimie.
Czytaj także:
Św. Hieronim. Duchowy mistrz, tłumacz Biblii i choleryk z temperamentem [Wszyscy Świetni]
Pielgrzymka Marii Egipcjanki
Przez siedemnaście lat od ucieczki od rodziców Maria ćwiczyła się w jednym: spełnianiu wszelkich swoich zachcianek. Była ładna, miała wielu klientów, dużo pieniędzy, więc czerpała z życia aż do przesytu. A ten, jak często bywa w podobnych sytuacjach, pojawiał się coraz później, bodźce musiały być coraz silniejsze.
Pewnego dnia usłyszała o pielgrzymach udających się drogą morską do Ziemi Świętej. Dla zabawy założyła się sama ze sobą, że wejdzie na statek i uwiedzie każdego, kto na nim płynie, czy tego dany pielgrzym chce, czy nie.
Po raz kolejny w swoim życiu dopięła swego i po raz kolejny po osiągnięciu celu pojawiła się pustka i smutek. Czymś trzeba było je zagłuszyć, więc z ciekawości i nudów postanowiła wziąć udział w nabożeństwach. Akurat przypadała uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego.
Próg nie do przekroczenia
Ruszyła wraz z tłumem, ale kiedy dotarła do progu kościoła Świętego Krzyża, potężna siła odepchnęła ją na progu i nie pozwoliła wejść. Pozostali pielgrzymi ją mijali i spokojnie wchodzili do wnętrza. Ona, mimo kolejnych prób, nie była w stanie.
Po raz pierwszy od kilkunastu lat nie mogła zrealizować czegoś, czego bardzo chciała. Jak mówiła potem Zosimie, w nagłym błysku zrozumienia dotarło do niej, że tym, co ją zatrzymuje na progu, jest ona sama – jej skupienie na sobie i odwrócenie od Boga.
Zrozpaczona podniosła oczy i nad wejściem zobaczyła Maryję. Zawołała do Niej: „Skoro Twój Syn mnie odpycha, Ty mnie przyjmij! Pozwól mi ujrzeć drzewo, na którym dokonało się także moje zabawienie!”.
Po tej modlitwie z lękiem zbliżyła się do progu, lecz tym razem nic jej nie odepchnęło. Paradoksalnie, aby wejść do kościoła, musiała wyjść z siebie – odwrócić się od swoich pragnień i uznać bezradność. Po wyjściu z kościoła ruszyła w poszukiwaniu najbliższego katechumenatu.
Czytaj także:
Św. Marek Eremita: mistrz odklejania od światowych obsesji [Wszyscy Świetni]
Chrzest i co dalej
Przygotowała się do przyjęcia sakramentów, została ochrzczona, a kiedy tylko zakończył się jej biały tydzień (czyli w pierwszą niedzielę po Wielkanocy), zdjęła białe szaty i zniknęła w głębi pustyni. Tam prawie pięćdziesiąt lat później znalazł ją mnich Zosima.
Kiedy ją spotkał, myślał, że to jakieś dziwne zwierzę: jej nagie ciało było wyschnięte od słońca i postów, włosy białe jak mleko, a ponadto na jego widok szybko uciekła. Mnich jednak pobiegł za nią, bo Duch podpowiadał mu, że to jest jego duchowy przewodnik. Kiedy ją dogonił, Maria zwróciła się do niego po imieniu. Jej też Duch powiedział, że ściga ją jej przyszły uczeń, chciała jednak nałożyć na siebie ubranie, żeby uniknąć zgorszenia.
Zosima zamieszkał w pobliżu jej celi i przez pewien czas Maria była jego amma, czyli matką; duchową kierowniczką. Z półsłówek i pouczeń, jakich mu udzielała, odtworzył też z grubsza jej drogę duchową oraz biografię. Kiedy Maria rozeznała, że czas nauki Zosimy się skończył, odesłała go do jego wspólnoty, prosząc tylko, żeby przyszedł w następny Wielki Czwartek i przyniósł jej Komunię.
Wrócił, jak obiecał. Przyjęła Ciało Pańskie z wielką radością i znów odesłała Zosimę, by powrócił w następne Triduum. Kiedy to uczynił, znalazł jej martwe ciało, strzeżone przez lwy. Umarła niewiele po przyjęciu Najświętszego sakramentu, jak wynikało z listu, jaki zostawiła.
Eros
Kiedy czytam biografię Marii, na myśl mi przychodzi fragment z encykliki Deus caritas est Benedykta XVI:
eros upojony i bezładny nie jest wznoszeniem się, «ekstazą» w kierunku boskości, ale upadkiem, degradacją człowieka. Tak więc staje się ewidentnym, że eros potrzebuje dyscypliny, oczyszczenia, aby dać człowiekowi nie chwilową przyjemność, ale pewien przedsmak szczytu istnienia, tej szczęśliwości, do której dąży całe nasze istnienie.
Maria potwierdziła to spostrzeżenie swoim życiem: nie wyrzekła się erosa, jedynie zwróciła swoje bezgraniczne pożądanie ku Bezgranicznemu. I została nasycona.
Czytaj także:
Płynie w nas krew królów i prostytutek – kard. Tagle o historii każdego z nas