Kobiety z tzw. „pokolenia sandwich” są pomiędzy, jak nadzienie w kanapce. Z jednej strony obarczone wychowaniem małych dzieci, a z drugiej troską o starzejących się rodziców.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dręczy mnie powracający koszmar. Im dłużej trwa, tym bardziej jest interesujący. To wizja mnie samej ucinającej sobie poranną drzemkę z dwojgiem moich małych dzieci. Nie wyglądam jednak tak, jak teraz – całkiem młoda i w dobrej formie. Jestem wiedźmą w podeszłym wieku. We śnie niby mam 40 lat, ale jestem wątła i sama potrzebuję opieki. Mimo to staram się. W samochodzie zapinam pasy moim hałaśliwym dzieciom, uwijam się, by zdążyć na ich poranne śpiewanie i zdrowe przekąski w przedszkolu.
Budzę się i mówię sobie: „To tylko sen”. Potem jednak przychodzi refleksja: przecież wciąż się czymś niepokoję. Czy oszczędzamy wystarczająco dużo pieniędzy na studia? Czy będziemy w dobrej formie na emeryturze? Czy moje dzieci aby na pewno zdobywają wykształcenie, które przygotuje je do życia bez względu na to, jak gospodarka będzie się rozwijała za 20 lat? Czy moi rodzice, którzy są słabego zdrowia, nie potrzebują już teraz domowej opieki? Jak damy sobie z tym radę?
Noc ciągnie się. Czasami rezygnuję ze snu, wstaję i próbuję nazwać moje wątpliwości, tworząc kolejną listę „rzeczy do zrobienia”.
Między małymi dziećmi a starszymi rodzicami
Ewidentnie, mam problem ze stresem. Ale sądząc po postach, które pojawiają się w mediach społecznościowych, dotyczy to wielu kobiet. W internecie można znaleźć masę porad, jak się zrelaksować, w rodzaju: „Jak radzić sobie ze stresem”, „8 sposobów na stres”.
Należę do „kanapkowego pokolenia” kobiet, które wychowują małe dzieci, ale i troszczą się o swoich starzejących się rodziców. I myślę, że jesteśmy naprawdę zestresowane. I to wręcz historycznie zestresowane. Wyżej wymienione artykuły nawołują, byśmy „miały czas dla siebie” lub „po prostu poprosiły o pomoc”. Nie odnoszą się jednak do głównych przyczyn tego stanu rzeczy.
Coraz więcej z nas musi pracować ciężej, by związać koniec z końcem. I jeszcze pogodzić to z domowymi obowiązkami. A jeszcze zmiany demograficzne… Kiedy się urodziłam, moi dziadkowie mieli 52 lata. Mogli pomagać moim rodzicom w wychowywaniu mnie. W okres starości wkroczyli dopiero, kiedy miałam prawie trzydziestkę. Dzisiaj rodzice nie mogą liczyć na tak wielką pomoc dziadków w opiece nad dziećmi. Mało tego, muszą znaleźć czas i środki, by jeszcze zapewnić wsparcie rodzicom. Mamy do czynienia z czymś w rodzaju „deficytu dziadków”, dlatego też należy o nich porządnie dbać.
To ogromne, wręcz narodowe problemy. Martwimy się, skąd weźmiemy pieniądze na wychowanie i wykształcenie dzieci, martwimy się o zabezpieczenie własnej przyszłości. A co, jeśli wydarzy się jakiś nagły losowy wypadek, choroba? Te „stresory” nie omijają także i mężczyzn, ale kobiety wydają się być w trudniejszej sytuacji. One – tradycyjnie opiekunki, „wyznaczone do tego, by się zamartwiać” – mają o wiele więcej na głowie.
Nazywam to testem „baletowych rajstopek”. Jeśli Twoja córka ma zajęcia z baletu w środę, kiedy najpóźniej rajstopy powinny być uprane i powieszone do wyschnięcia? Dokładnie tak, we wtorek w nocy. I to właśnie mama jest tą, która zazwyczaj pomyka przez całą listę rzeczy do zrobienia i układa tę układankę, kombinuje z zadaniami tak, jak to się robi w grze Jenga. Kobiety mierzą się z tym dniami i nocami.
Duże zmiany, więcej stresu
Ale nie chodzi mi o to, by robić zawody: mężczyźni kontra kobiety. Tu chodzi o dobro rodziny i wręcz całych społeczności. Mężowie wcale nie chcą, by ich żony były przeciążone. Sami też wcale nie chcą być przepracowani. Musimy zastanowić się, jak przynieść ulgę w stresie całej populacji.
Jak możemy dbać o naszych seniorów – jako społeczność? Jak możemy wychowywać i edukować dzieci – jako społeczność? Jak możemy zapewnić każdemu opiekę zdrowotną, taką jakiej potrzebuje? Musimy mniej walczyć, osądzać, obwiniać, a bardziej współczuć.
Oto dobry przykład na zilustrowanie zagwozdki, z którą radzić sobie muszą dzisiaj kobiety. Moja przyjaciółka kilka razy bez wyraźnej przyczyny straciła przytomność. W tym czasie żyła w biegu, wyprawiała dzieci na biwak i organizowała nianię, która mogłaby je odebrać z powrotem. Jednocześnie cały czas pracowała. Po tym, gdy kolejny raz zemdlała, trafiła do lekarza, który stwierdził, że jest zestresowana i „przepisał” jej dwie sesje ćwiczeń rozciągających tygodniowo.
Ależ nas to rozbawiło. Śmiałyśmy się i śmiały. “Żeby poradzić sobie z nadmiarem spraw do załatwienia, on dał ci jeszcze więcej do zrobienia” – ironizowałam. Ostatecznie zdołała wypracować kilka pomysłów, które pomogły. Ma elastycznego pracodawcę, więc udało jej się zmienić godziny pracy tak, by spędzać więcej czasu z rodziną. Od niedawna zakupy robi w sieci, co znacznie ułatwia prowadzenie domu. Właśnie tyle mogą zrobić jednostki, tymczasem w stresie żyje większość społeczeństwa. I jeśli chcemy cokolwiek naprawić, zmienić się musi dużo więcej niż tylko nasze zakupowe zwyczaje.
Żyję wielką nadzieją, że wraz z upływem czasu, gdy moi chłopcy dorosną, a ja w końcu naprawdę stanę się tą pomarszczoną wiedźmą, nasze kulturowe priorytety także się pozmieniają. Chciałabym, żeby moi synowie mogli wychowywać swoje dzieci spokojnie. I żeby to „kanapkowe pokolenie”, do którego należę, było ostatnim, które przeżywa tak stresujące koszmary.