„W” (adopcyjni rodzice wolą nie podawać jego pełnego imienia) został oddany do placówki opiekuńczej jako kilkugodzinny noworodek z wciąż nieodciętą pępowiną. Jego mama była bezdomna i w czasie rozmowy tłumaczyła personelowi, że nie jest w stanie zapewnić swojemu synkowi odpowiedniej opieki.
Kiedy osoby z ośrodka upewniły się, że kobieta nie zamierza zmienić zdania, postanowiły nie zadawać dalszych pytań i uszanować jej wybór. Po kilku dniach przekazały informację do lokalnych mediów w nadziei, że dzięki nagłośnieniu sprawy szybciej znajdą dla chłopczyka nową rodzinę.
Amy, Todd i telefon z agencji adopcyjnej
Amy i Todd oglądali akurat wtedy telewizję i historia porzuconego dziecka mocno utkwiła im w głowie. Od dłuższego czasu figurowali w bazie potencjalnych rodziców adopcyjnych, ale nie wiedzieli, czy i kiedy dostaną do opieki jakieś maleństwo.
Kilka dni przed Świętem Dziękczynienia zadzwoniła do nich osoba z agencji adopcyjnej z prośbą o pojawienie się w biurze i pilne podpisanie jakichś dokumentów. Wybierali się właśnie na kilkudniową wycieczkę i spytali czy w związku z tym mogliby przyjechać dopiero po powrocie, ale kobieta nalegała. Amy zostawiła więc Toma i pozostałe dzieci w domu, polecając im spakować resztę rzeczy i udała się na umówione spotkanie.
Kiedy wychodziła, Tom przypomniał jej reportaż o porzuconym chłopcu, który wspólnie oglądali. Spytał, czy sądzi, że maluszek mógłby zostać ich dzieckiem. Amy odparła, że bardzo w to wątpi.
„Nieznany chłopiec” zyskuje rodzinę
Kiedy przyjechała do biura, pracownica agencji żałowała, że Tom nie przybył razem z żoną. Ze łzami w oczach powiedziała Amy, że zostali wybrani na rodziców maluszka, który w poprzednich dniach poruszył tak wiele osób. Niemowlak nie dostał jeszcze imienia, był nazywany po prostu „nieznanym chłopcem”. Amy nie mogła znieść tego wyrażenia. Zadzwoniła do męża z prośbą, aby natychmiast dołączył do niej razem z dwojgiem pozostałych dzieci.
Pozwolono im zobaczyć chłopca w szpitalu. „Od pierwszej chwili wiedzieliśmy, że jest nasz” – wspomina Amy. Nie chcieli zostawiać go już dłużej samego, tulili go, spędzali z nim długie godziny szepcząc mu do uszka, że już nigdy więcej nie będzie nieznany. Po krótkim czasie mogli zabrać „W” do domu, a po upływie kolejnych kilku miesięcy oficjalnie adoptować.
Idealny dar
Minęły dwa lata. „W” ładnie się rozwija, a jego rodzice nazywają go prawdziwym darem od Boga. Żartują, że jest ich „małym Spidermanem”.
Kiedy przez chwilę jest cicho, od razu wiem, że powinienem go szukać. Z dużym prawdopodobieństwem huśta się właśnie na żyrandolu albo robi coś w tym rodzaju – opowiada Tom.
„W” przeszedł niedawno zabieg mający pomóc mu w jego problemach z mową i otrzymał najlepszą możliwą opiekę, czyli coś, czego biologiczna mama nie mogłaby mu zapewnić, choć bardzo by chciała. Tom i Amy dziękują kobiecie, której nigdy nie poznali za to, że dała życie ich synkowi. „Czuję wobec niej wielką wdzięczność. Dostaliśmy idealny dar. Myślę, że zrobiła najlepszą rzecz w swojej sytuacji” – mówi Amy.
Rodzice „W” otrzymywali tak wiele wiadomości, że postanowili założyć na Facebooku fanpejdż, na którym można śledzić losy ich rodziny. W jednym z postów piszą „To, że Bóg poruszył wielkie góry, aby wyrównać nasze ścieżki pokazuje, że Jego plan jest lepszy, niż możemy sobie wyobrazić. Bóg ma wspaniały plan dla naszego małego Tornada, a my cieszymy się, że możemy w nim uczestniczyć”.