separateurCreated with Sketch.

Lidia Pospieszalska: Bóg podgląda to, co robię [wywiad]

LIDIA POSPIESZALSKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Tworzenie zawiera pierwiastek boski, którym Bóg zdecydował się z nami podzielić – przyznaje Lidia Pospieszalska, wokalistka jazzowa. Niedawno ukazała się jej płyta „Podróże na chmurze”.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

O rodzinie, wychowaniu, wyborze drogi życiowej, muzyce i nowej płycie „Podróże na chmurze” z Lidią Pospieszalską rozmawiają Karolina i Maciej Piechowie.

 

Karolina i Maciej Piechowie: Czy płyta „Podróże na chmurze” jest muzyką religijną?

Lidia Pospieszalska: Myślę, że ktoś, kto jest chrześcijaninem, wszystko co tworzy, kieruje do Boga i jeśli w ten sposób to potraktować, to na pewno jest to płyta religijna. Moje tworzenie wznosi się ku niebu, choć nie ma bezpośrednich konotacji, nie ma piosenek uwielbieniowych. To jest mój wybór artystyczny, że takim językiem lubię operować. Wprawdzie na płycie jest fragment biblijny z Księgi Koheleta w utworze „Kohelet” oraz piosenki „Czikiczika”, „Zagrudniony” i „Modlitwa form”, w treści bardziej odnoszącej się do Boga, ale reszta to opowieść o miłości, przyrodzie, zachwycie nad pięknem świata.

Da się być artystą i tworzyć sztukę bez Boga?

Nie wiem, ja zawsze mam wrażenie, że Bóg podgląda to, co robię (śmiech). Zresztą, tworzenie zawiera pierwiastek boski, którym zdecydował się z nami podzielić. Są ludzie niewierzący, którzy robią niesamowite dzieła. Ale jednak, jak oglądam monumentalne i piękne katedry, to zastanawiam się, kto bez inspiracji Boskiej takie rzeczy by stworzył?

 

Lidia Pospieszalska: Imperatyw wewnętrzny, który pomaga żyć

Co było bezpośrednią inspiracją do powstania płyty?

Pragnienie, żeby powstała. Lubię komponować i zajmować się muzyką. To zaowocowało. Dobór tekstów jest troszeczkę inny niż w przypadku pierwszej płyty. Poszukiwałam tekstów gotowych, głównie wierszy takich, które inspirowałyby do tworzenia dźwięków, melodii. Frazy wiersza mają wewnętrzny rytm, niejednokrotnie słowa prowokują i poruszają wyobraźnię do tego, aby wyrazić je w muzyce… Ta płyta musiała powstać, bo to jest taki imperatyw wewnętrzny, który pomaga żyć.

Czym się różniła praca nad pierwszą i drugą płytą? Ta wyszła po dziesięcioletniej przerwie.

Tamta płyta też długo powstawała. Płyta „Inaije” tworzona była z dużo większym udziałem Marcina, więc byłam troszkę od niego uzależniona. Wszyscy wiedzą, jak bardzo zajętym człowiekiem jest Marcin, więc z doskoku robiliśmy nagrania. W tym wypadku postanowiłam bardziej się usamodzielnić. Jednak, gdy po wielu latach poszukiwań znaleźliśmy piękną działkę i zaczęliśmy budowę domu, to mój czas diametralnie się skurczył, gdyż bardzo się w tę budowę zaangażowałam. Wykorzystując każdą wolną chwilę, nagrywałam dema w Garage bandzie (półprofesjonalny program muzyczny) posługując się brzmieniami z sampli. Niektóre z tych „ścieżek” znalazły się na płycie. Reszta została zastąpiona żywymi instrumentami nagranymi w studio przez wielką rzeszę muzyków (prawie w każdym utworze gra inny zespół. Zostawili wspaniałe improwizacje. Poza tym płyta jest bardziej różnorodna stylistycznie, co jest wynikiem wielu moich fascynacji muzycznych.



Czytaj także:
Wokaliści w koloratkach i habitach. Wznoszą do Boga duszę i głos! Znasz ich?

 

Piosenki bez słów i wolność wyboru interpretacji

Dlaczego niektóre utwory nie mają słów?

Po prostu lubię tak śpiewać. Czasami jest tak, że powstają piosenki, zanim jeszcze pojawi się tekst i wśród nich bywają takie, które w zasadzie tekstu nie potrzebują, są opowieścią samą w sobie. Słowo nadaje kierunek interpretacji, wywołuje określony nastrój. Jeśli śpiewa się „wokalizowo”, tak jak instrument, ma się wolność wyboru emocji, które na każdym koncercie mogą być zupełnie inne. Ja lubię taką wolność. Zawsze słuchałam dużo muzyki instrumentalnej i jest mi bliska idea głosu jako instrumentu.

Jest na płycie utwór najbliższy Pani sercu?

To trudne pytanie, na razie lubię wszystkie, są jak moje dzieci. Każdy utwór ma historię. Uwielbiam porę kwitnienia akacji, to mój ulubiony zapach. Niewiele ludzi go w ogóle kojarzy, bo akacja kwitnie krótko. Kiedyś, gdy upajałam się tym zapachem, napisałam do Grzegorza Żaka (autora kilku tekstów na płycie), że właśnie zakwitła pod moim oknem. Następnego dnia przysłał świeżo napisany wiersz „Akacjowe czary”. Jeszcze tego samego dnia powstała muzyka.

Z zawodu jest Pani geografem. Jakie jest Pani powołanie?

Wiadomo, jak to jest z tymi wyborami, jak się ma 20 lat. Ja niestety nie miałam okazji chodzić do szkoły muzycznej (pochodzę z małej miejscowości), więc nie byłam wykształconym muzykiem, samo śpiewanie, o którym marzyłam to nic pewnego. Po wielu rozterkach (interesowałam się też architekturą wnętrz, matematyką, historią sztuki) postanowiłam wybrać geografię – by zaspokoić ciekawość świata, bo to jest fantastyczna dziedzina, która bardzo mnie wciągnęła, i aby zdobyć zawód. Jednak, już na piątym roku studiów czułam, że coś tracę, że brakuje mi muzyki.


BRACIA GOLEC
Czytaj także:
Paweł Golec: Bez Pana Boga nie byłbym tu, gdzie jestem [wywiad]

 

Pospieszalska: Życie muzyka to ciągła szarpanina

Wielu młodych ludzi jest w takiej rozterce. Jak Pani dążyła do spełnienia?

Gdybym miała od nowa wszystko zaczynać, zdecydowanie chciałabym wcześniej kształcić się muzycznie. Muzyka tak głęboko była zapisana w moim sercu, że gdy skończyłam geografię zaczęłam wokalistykę. To był desperacki krok, powiedziałam, że jeśli się nie dostanę, dam sobie z tym spokój. Przyjęli mnie jako wolnego słuchacza – miałam możliwość chodzenia na zajęcia grupowe. Po roku musiałam zdać egzamin praktyczny, mimo że nie korzystałam ani z emisji, ani z nauki śpiewu. Powiodło mi się i wiedziałam, że skoro już tam jestem, to widocznie tak ma być. Wiedziałam, że niewiele umiem (śmiech). Na geografii miałam propozycję pozostania na uczelni, a tu zaczynałam od początku, byłam nikim. Moi koledzy po szkołach muzycznych, doświadczeniach koncertowych, ogromnej znajomości stylistyki jazzowej, wpędzali mnie w kompleksy (śpiewali solówki Charlie Parkera, Milesa Davisa, Johna Coltrana na pamięć), ja miałam tylko swoją miłość do muzyki. Tak czy owak mocne doświadczenie, uczy pokory. Tak się złożyło, że tam poznałam Marcina.

Jak to było?

Jestem starsza od niego o 3,5 roku, a Marcin ma taki typ urody, że nie zwróciłam na niego uwagi jak na „potencjalnego chłopaka”, bo wyglądał jakby był ode mnie 10 lat młodszy. Ale kiedyś na jednym z „jamów” w akademiku usłyszałam jak gra na gitarze basowej. Grał wtedy z Andrzejem Ryszką, perkusistą zespołu Krzak i tak dobrze razem brzmieli, że zapytałam „kim jest ten basista?”. Kolega odpowiedział: „To jest najlepszy basista w Polsce”. Później okazało się, że wiele nas łączy. To istotne, żeby ludzie w związku mieli wspólną pasję. Życie muzyka to ciągła szarpanina, częste wyjazdy, brak stabilności finansowej. Jeśli ktoś nie jest muzykiem albo kimś kto uprawia zawód artystyczny i nie rozumie tego życia, to myślę, że może być ciężko w takim małżeństwie.


GRZEGORZ TURNAU
Czytaj także:
Grzegorz Turnau o ciszy, która głaszcze uszy. Rozmowa z artystą

 

Mama i wokalistka jazzowa? Da się!

Zawód muzyka jest trudny?

Wymagający. Gdy dzieci były małe, Marcin często wyjeżdżał i zostawałam z nimi sama. Musiałam na długo odsunąć swoje marzenia. Nie wyobrażałam sobie, że można koncertować i jednocześnie wychowywać dzieci. Wiedziałam, że musi być choć jedna osoba, która czuwa nad domem, nie dwie na zmianę.

Czyli macierzyństwo wzięło górę nad pasją?

Instynkt macierzyński jest silny. Takie miałam wówczas zadanie i zrozumiałam, że inaczej się nie da. Do moich rodziców było daleko, a rodzice Marcina to byli starsi ludzie. Wprawdzie sporadycznie koncertowałam, ale to było trudne, bo przykładowo wtedy nie było jednorazowych pampersów, słoiczków z zupkami. Czasami czułam się samotna. Częstochowa była dla mnie obcym miastem, do którego przyjechałam krótko przed urodzinami Nikodema. Nowych przyjaciół i nową rodzinę dopiero poznawałam. Z perspektywy czasu, oceniam ten okres jako bardzo cenny, kontakt z synami, radość z przebywania z nimi, kształtowanie ich charakteru, to największy rodzaj tworzenia jaki nam jest dany podczas wychowywania dzieci. Zresztą, gdy nadszedł czas przedszkola i szkoły, znalazłam go sporo na komponowanie i przygotowywanie materiału na pierwsza płytę.

Jeśli nie widzisz wideo kliknij TUTAJ

Tags: