W ocenie mojej i mojego męża byliśmy całkiem nieźle przygotowani do małżeństwa – w części teoretycznej. Dużo rozmawialiśmy o naszym podejściu do ważnych spraw, odbyliśmy świetny kurs przedmałżeński w warszawskiej świętej Annie. Ale mimo zaliczonej części teoretycznej, pierwsze miesiące były dla mnie bolesnym zderzeniem z własnymi oczekiwaniami…
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
“Żeń się, żeń! Dlaczego masz mieć lepiej ode mnie?” – usłyszałam kilka razy przed naszym ślubem od zamężnych kolegów/koleżanek, którzy pół ironicznie, pół na poważnie narzekali sobie na swój zaobrączkowany już świat. Że to niby czasy panieńskie/kawalerskie były błogie i beztroskie.
Nie ma się co dziwić, małżeństwo bywa często definiowane jako ciągła harówka, równia pochyła i sztuczny stan, zniewalający szczęśliwego człowieka.
Dlaczego więc ludzie o zdrowych zmysłach porzucają swoje dotychczas wygodne życie, narażając się na możliwość doświadczenia powszedniej irytacji, niezrozumienia, głębokiej samotności – pomimo mieszkania pod jednym dachem z tzw. najbliższą osobą? Czy to znaczy, że miłość w pewnym momencie się kończy?
Powiedziałabym raczej, że zderza się z inną potężną rzeczywistością, zwaną oczekiwaniami, które potrafią szybko i skutecznie zagłuszyć radość ze wspólnej walki.
Czytaj także:
Kryzys w małżeństwie? Zajrzyj na stronę Ratuj Rodzinę
Czytaj także:
Przełom, czyli kryzys. Jak urodzenie dziecka wpływa na związek?
Teoria jedno, życie drugie…
W ocenie mojej i mojego męża byliśmy całkiem nieźle przygotowani do małżeństwa – w części teoretycznej. Dużo rozmawialiśmy o naszym podejściu do ważnych spraw, odbyliśmy świetny kurs przedmałżeński w warszawskiej świętej Annie. Od wielu lat słuchaliśmy świadectw innych braci w naszej wspólnocie i wiedzieliśmy, że małżeństwo to nie tylko fiołki i róże, ale też codzienne niedogadania, troski finansowe, problemy z dziećmi, jednym słowem to, co chrześcijanie nazywają krzyżem. Ale mimo zaliczonej części teoretycznej, pierwsze miesiące były dla mnie bolesnym zderzeniem z własnymi oczekiwaniami…
Dobra wiadomość: warto walczyć z nimi właśnie, a nie ze współmałżonkiem! Poniżej kilka prostych metod.
To wszystko nie jest łatwe, ale skoro miłość jest potężniejsza niż śmierć, to musi przejść przez próbę ognia…
Czytaj także:
Olga Kozierowska: Kryzys to tylko przystanek. Możesz na nim wsiąść do każdego autobusu