separateurCreated with Sketch.

Tego nie zobaczysz na wakacjach (i nie przeczytasz w przewodniku)

Pokażcie mi swoich biednych, a powiem wam, kim jesteście. Warto pamiętać o tym, gdy planujemy w podróży poznać owo „prawdziwe życie”.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Kto nie marzy o podróżach i poznawaniu świata? Plany wakacyjne często obejmują dalekie kraje, egzotyczne krajobrazy, inne kultury. Coraz częściej zamiast pakietu all inclusive w znanych greckich czy hiszpańskich kurortach wybieramy wyprawy na własną rękę.

Znam takich, którzy mówią: chcemy poznać codzienność obcego miejsca. Zobaczyć coś więcej niż tylko starannie sprzątane plaże i deptak z pamiątkami. Podziwiam, doceniam i sama staram się w ten sposób organizować swoje urlopy. Czy jednak na pewno udaje się pooddychać lokalnym powietrzem i pożyć życiem tubylców, będąc przybyszem – turystą?

 

Oddać głos zakneblowanym

Pytanie o granice poznania życia innych stawiam sobie po lekturze „Prowadzącego umarłych” Liao Yiwu. W podtytule: „Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych”. Dzięki zbiorowi prawie trzydziestu wywiadów poznajemy najnowszą historię Państwa Środka, zupełnie odmienną od oficjalnego obiegu.

Zawodowy żałobnik, handlarz ludźmi, uliczny śpiewak, kierownik publicznego szaletu, trędowaty, tytułowy prowadzący umarłych, ale też wiejski nauczyciel, opat, mistrz feng shui, ojciec uczestnika protestu na placu Tian’anmen – wszyscy oni żyją na samym dole chińskiej drabiny społecznej. Sam autor w zasadzie też do tej warstwy należy.

Figuruje na czarnej liście władz, odkąd potępił krwawe stłumienie studenckiego ruchu prodemokratycznego. W 1990 roku trafił do więzienia na cztery lata. To tam zaczął rozmowy ze współwięźniami, kontynuowane potem z ludźmi spotkanymi na ulicach. Bo Liao też trafił na ulicę i schodził w coraz niższe warstwy społeczne, gdy po zwolnieniu okazało się, że zostawiła go żona i zabrała ze sobą dziecko, że unieważniono mu meldunek w mieście a przyjaciele odstąpili od niego w obawie przed konsekwencjami.

Z oczywistych przyczyn ta książka nie mogła mieć dobrej prasy w Chinach. Jednak nawet skrócona i ocenzurowana wersja stała się bestsellerem okrzykniętym socjologicznym raportem śledczym dającym głos tym, których pozbawiono prawa do przemawiania we własnej obronie. Równie szybko chiński urząd propagandy nakazał wycofanie publikacji. Na szczęście udało się wywieźć całość tekstu za granicę. Zbiór doczekał się licznych przekładów i nagród.

 

Podręczniki historii piszą zwycięzcy

Na przekór znanemu powiedzeniu książka Liao daje szansę poznać historię z zupełnie odmiennej perspektywy. Te lekcje nie są przyjemne. Więcej: są straszne. Zupełnie inaczej odbiera się informacje o milionach ofiar wielkiego głodu przez pryzmat wyznania byłego urzędnika, który jesienią 1960 roku kontrolował jedną z komun i miejscowy sekretarz Partii wprowadził go do sali, gdzie chłopi skończyli jeść wodnistą zupę. Na powitanie wszyscy wstali, zaczęli klaskać i skandować: „Kuchnia komunalna jest dobra. Dostajemy świetne jedzenie. Dziękujemy Przewodniczącemu Mao i Partii, że wyprowadziła nas na drogę socjalizmu!”.

Zanim skończyli skandować, kilka osób osunęło się omdlałych na podłogę, a w innym miejscu rodzina ugotowała swoją trzyletnią córkę, tłumacząc, że i tak nie mieli co dawać jej jeść – tak czy owak umarłaby z głodu. W innej rozmowie przeczytamy o niewiarygodnych torturach w więzieniach – przypalaniu powiek, poddduszaniu – często dokonywanych przez współwięźniów podjudzanych przez strażników… Albo kilkugodzinnych sesjach „wylewania żalów” przez lud na jego „wrogów”, podczas których owi wrogowie musieli znosić obelgi, oczernianie, bicie i upokarzanie.

Dla człowieka Zachodu głos “zakneblowanych” jest tyle egzotyczny, co dojmujący. Można pokusić się o stwierdzenie, że dla polskiego czytelnika pewną platformą porozumienia jest doświadczenie komunizmu, mam jednak wrażenie, że obca nam aż taka jego masowość, aż taka opresyjność i wreszcie współczesny rodzaj symbiozy ze specyficznym kapitalizmem. Nie zmienia to faktu, że dla kogoś, kto słysząc: Chiny, myśli: Wielki Mur, smoki, tanie podróbki i kurczak pięciu smaków, lektura “Prowadzącego umarłych” będzie niezwykłym odkryciem. Dla potencjalnego turysty czy poszukiwacza przygód – nawet szokiem. Dla każdego – okazją do refleksji nad swoim miejscem w społeczeństwie i tak ożywczym (bo niewygodnym) spojrzeniem na znane skądinąd fakty.

A także, że pośród świadectw, od których cierpnie skóra i dusza, znaleźć można takie perełki: „Piękno nie jest trwałe. Jego losem jest zniszczenie. Zostawia jednak trwały ślad w umyśle”. Ot tak, bez patosu. Diamentów w tym popiele chińskich nizin społecznych jest całkiem sporo. A najważniejsze, że towarzysząc autorowi w odkrywaniu prawdy o swoim kraju, możemy wysnuć wniosek przystający do każdej rzeczywistości: Pokażcie mi swoich biednych, a powiem wam, kim jesteście. Warto pamiętać o tym, gdy planujemy w podróży poznać owo „prawdziwe życie”.



Czytaj także:
Ho Chi Minh – wietnamskie miasto uciech. A za rogiem straszliwa bieda…



Czytaj także:
Podróżowanie z małym dzieckiem jest możliwe i fajne! Nasze praktyczne rady


CHEN SI
Czytaj także:
Ponad 300 ludzi zawdzięcza mu drugie życie. Poznajcie Chińczyka zwanego aniołem