Słuchamy Ewangelii, a w głowach mamy i tak swoje rozwiązania, swoje schematy, swoje myślenie…
On mówił im o Królestwie Bożym, a oni zobaczyli, że idąc za Nim mogą się najeść do syta. On ich nauczał, a oni czekali, kiedy ich znowu nakarmi. Mówi im wprost, że szukają Go tylko dlatego, że chcą chleba, a On im chce dać pokarm, który syci nieskończenie bardziej niż chleb.
Czytaj także:
Jezus mówi do dusz: Zostawcie mnie troskę o wasze sprawy, a wszystko się uspokoi
Przez chwilę się zainteresowali i pytają Go o to, co robić, żeby pełnić dzieła Boże. O, to już jest prawdziwie pobożne pytanie. Chyba chwycili, o co chodzi. Jezus mówi im o tym, że chodzi o to, żeby w Niego wierzyli. A oni znowu wracają do sprawy chleba: jak nas nakarmisz, to będziemy skłonni wierzyć…
On im cierpliwie dalej tłumaczy, że On jest tym chlebem, na który tak naprawdę czekają. Więc wołają: Dawaj nam tego chleba zawsze! Ale czy mieli na myśli to samo, o czym mówił im Jezus? Trochę wątpię. On jednak po raz kolejny wzywa ich do wiary.
Ta Ewangelia pokazuje prawdę o tym, że wcale nie jest łatwo iść za Jezusem. Wielokrotnie rozmijamy się z Nim w naszym myśleniu. Ale przede wszystkim widzę w tej Ewangelii Jego cierpliwą miłość.
Jezus wie, że ma przed sobą ludzi, tylko ludzi. Nie słyszę w Jego głosie pretensji wobec ludzi, że myślą po ludzku. Słyszę Jezusa, który pokazuje prawdę: zobaczcie, na tym wam tak naprawdę zależy. Nie szukacie tak naprawdę Królestwa Bożego. Ale mimo to zaprasza ich do wiary, próbuje ją w nich wzbudzić.
Głosi im Dobrą Nowinę o tym, że ich kocha i chce uczynić ich życie naprawdę szczęśliwym. Nawet jeśli po chwili znów okazuje się, że oni dalej myślą w swoich kategoriach, On dalej pokazuje im perspektywę wiary.
To jest dialog, który Bóg stara się nieustannie toczyć z każdym z nas. Czasem ten dialog bardziej przypomina walkę wewnętrzną. Idziemy za Nim z naszym ludzkim myśleniem, z ludzkimi potrzebami. Chcemy dobrze zjeść, porządnie się ubrać, mieć dobrą pracę, zarabiać przyzwoite pieniądze, urządzić się w życiu.
Modlimy się, ale tak naprawdę nie pozwalamy, żeby ta modlitwa nas przemieniała. Słuchamy Ewangelii, a w głowach mamy i tak swoje rozwiązania, swoje schematy, swoje myślenie, itp. Interesuje nas to, co uznajemy za dobre dla siebie. Tego od Niego oczekujemy. Wybieramy z tego, co On mówi to, co nam pasuje.
I tu objawia się nasza niewiara. Niewiara, która jest udziałem wielu z nas, ludzi deklarujących się jako wierzący, ludzi pobożnych. On to wie, a mimo wszystko nie rezygnuje z tego, żeby głosić nam Ewangelię. Dalej będzie się zmagał z naszą niewiarą, będzie ją znosił. Bo naprawdę nas kocha.
Czytaj także:
List księdza do Pana Boga: nie chcę przesłodzonej wiary. Komentarz do Ewangelii
I czytanie: Wj 16, 2-4. 12-1
II czytanie: Ef 4, 17. 20-24
Ewangelia: J 6, 24-35