separateurCreated with Sketch.

Chcesz się bić jak jezuita?

MISJA JEZUICKA W GUARANI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Nie, tym razem nie będzie chodziło wcale o bitwę duchową. Ani o korzystanie w jej trakcie z różańca – wedle średniowiecznej tradycji Kościoła – najskuteczniejszej broni w walce przeciw szatanowi. Chociaż o to pewnie też. Dziś będzie o takiej walce, o jakiej myślimy, gdy mówimy słowa „wojna”, „bitwa”. Gdy trzeba użyć noża, karabinu czy armaty. Jezuici już raz pokazali, że umieją z nich wszystkich korzystać. Mało tego. Że umieją tego nauczyć innych.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Chyba każdy z nas ma nieco inny obraz księdza aniżeli mężczyzny wiążącego liną armatę do drzewa, wspinającego się na wysokie drzewo, aby tam zastawić śmiercionośną pułapkę lub też po prostu ćwiczącego swojego ministranta w walce szpadą. Wyobrażenia wyobrażeniami, ale historia zna i takie przypadki, gdy księża, nie zdejmując wcale sutann, musieli stawić czoła zbrojnemu najeźdźcy. I robili to nadzwyczaj skutecznie.

 

Jak apostołowie: wysłani, by głosić

„Jest rok 1725. Nad wodospadami Iguazu je­zuici zakładają misję. Zdawać by się mogło, że przy pomocy muzyki mogliby opanować cały kontynent. Stało się. Indianie Guarani przywiedzeni zostali do wiekuistej łaski Bożej i docze­snej łaski człowieka” – takimi słowy zawiązuje się akcja filmu „Misja” Rolanda Joffe. Kto nie oglądał, niech obejrzy. Dziś jednak nie o filmie, ale o tym, czego na ekranie nie pokazano.

Bo tak naprawdę Indian Guarani nigdy nie było na pokazanych w filmie dziewiczych terenach ulokowanych ponad fantastycznymi kaskadami wodospa­dów Iguazu. Żyli nieco bardziej w głąb lądu. Schowani przed światem w cieniu lasu.

Jezuici zaczynają przybywać na te tereny na początku XVII stulecia. Na miejscu zasta­ją cieszących się wolnością Indian, którzy na nowo przybyłych kapłanów reagują bardzo różnie.

Wobec takiego stanu rzeczy pierwszy przełożony nowej Prowincji Paragwaju, hiszpański ojciec Diego de Torres, przygotowuje w 1609 r. trzy wyprawy misyjne. Ojcowie Roque González i Vincente Griffi udają się rzeką Paragwaj na zachód. Drugi zespół – ojcowie Marcial de Lorenzana i Francisco de San Martin – zostają wysłani, by głosić Indianom Guarani przy ujściu rzeki Paragwaj do Parany. Trzeci – o. Simon Maceta i José Cataldino – do Indian z plemienia Guairá. Misje kończą się jednak niepowodzeniem. Nieco więcej szczęścia ma Marcial de Lorenzana, rektor kolegium w Asunción, wspomagany przez nowicjusza, Francisca de San Martina. To oni założą misję pod pierwotną nazwą San Ignacio Guazú.

Z czasem zakonnicy zakładają kolej­ne misje. Finalnie skończy się na trzydziestu (siedem na terenie Brazylii, osiem w Paragwaju i piętnaście w Argentynie). Reducciones, bo tak nazywano jezuickie misje, asymilu­ją etniczną społeczność systematycznie, krok po kroku stając się swoistymi maleńkimi państew­kami.

 

Konflikt

Jezuitom udaje się pójść dalej niż najlepszym i najbardziej skutecznym kolonizatorom Ameryki Łacińskiej. Pod ich wpływem Indianie Guarani stopniowo zmieniają swój pierwotny system wartości. Porzu­cają poligamię. Ojcowie inicjują całkowicie nowy sposób chrystianizacji. Uczą, głoszą Dobrą Nowinę, wspólnie malują, rzeźbią, piszą z Indianami muzykę.

Można by napisać, że jezuici wespół z Indianami tworzą swoiste przysiółki raju na Ziemi. Nie podoba się to działającym na tym terenie łowcom niewolników, któ­rym wszak jezuici zabierają żywy „towar”. Kon­flikt narasta, aż wreszcie do zakończenia historii misji rękę przykładają hiszpańskie i portugalskie władze, które w II połowie XVIII wieku doprowa­dzają do kasaty zakonu jezuitów.

Gdy dekret o odcięciu misji od dostaw żyw­ności okazuje się nie dość skuteczny, Hiszpanie decydują się na użycie siły. Po jednej stronie do­brze uzbrojeni żołnierze, po drugiej – dzidy i łuki rdzennych mieszkańców puszczy.

 

Wielka migracja

I tutaj jezuici stają przed wyzwaniem. Uciekać do Europy, zostawiając swoich parafian samym sobie albo uczynić użytek z rycerskiej wiedzy ich patrona, Ignacego Loyoli. Odświeżyć zapomnianą sztukę walki, strategii wojennej. A także nauczyć jej niepiśmiennych Indian.

Efekty są piorunujące. Zanim staną do walki, misjonarze podejmują wpierw szaloną jak na tamte warunki decyzję o przesiedleniu plemion guarańskich. Wędrówka swym zasięgiem obejmie ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi! Przeprowadzić przez dżunglę taką liczbę osób – wydawałoby się niewykonalne. Nie dla ojców.

Następnie zaś po przesiedleniu jezuici stają przed perspektywą walki. W 1641 r. dochodzi do największej bitwy między broniącymi się Indianami dowodzonymi przez jezuitów, a atakującymi ich wojskami Moorore nad rzeką Urugwajem. I tu znów dokonuje się cud. Fatalnie uzbrojone oddziały Guaranów, po kilkutygodniowym szkoleniu przez księży, dają skuteczny opór przeciwnikowi. Wróg musi się wycofać. To zwycięstwo da 150 lat spokoju. Tak Indianom, jak i jezuitom.

 

Już na zawsze

Po ponad wieku Hiszpanie wrócą silniejsi i ostatecznie pokonają Indian. Zabijając również bohaterskich jezuitów. Ci jednak na zawsze pozostaną już w pamięci ocalonych. Jako ci, którzy jako pierwsi powiedzieli im o Bogu. Jako ci, którzy nauczyli ich pisać i czytać. Ale także jako ci, którzy nauczyli ich, jak walczyć. Aby bronić siebie, swoich rodzin i domów, a także zbudowanych przez siebie kościołów.


INDIANIN
Czytaj także:
Nawrócony szaman – przekonał do wiary setki Indian. Będzie błogosławionym


EWA KAIM
Czytaj także:
Wychować synów – to dopiero wyzwanie! Wywiad z aktorką Ewą Kaim

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.