separateurCreated with Sketch.

„Zaklinacz koni” – film o powrotach do Pana Boga

ZAKLINACZ KONI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Bóg czeka w tym samym miejscu. Nie goni mnie, nie namawia do powrotu. Nie krzyczy za mną i nie mówi innym: łapcie go, bo mi ucieknie. Szanuje mój lęk, moją bezradność i panikę. Traktuje mnie jak osobę niemal równą sobie.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Wokół mnie namnożyło się problemów. W pracy odejście pracownika do innej firmy, w bardzo kiepskim stylu. Różne kłopoty rodzinne. Duże awarie w domu i związane z tym nieprzewidziane wydatki na naprawę. Śmierć niemal dorosłego dziecka w rodzinie moich przyjaciół. Wszystko to zwaliło się niemal w tym samym czasie. W takich sytuacjach mam problem z modlitwą. Nie mam na nią ani chęci, ani czasu. Walczę, ale czuję się coraz bardziej osamotniony i zniechęcony. Boże, zawsze to samo, gdy najbardziej Cię potrzebuję, Ty wydajesz się bawić w chowanego. Powoli wpadam w panikę. Mam chęć uciec od tego wszystkiego, gdzie oczy poniosą.

Stary film o koniu

Będąc w takim stanie, przypomniałem sobie film, który oglądałem wiele lat temu. „Zaklinacz koni” w reżyserii Roberta Redforda, który jednocześnie gra główną rolę. Film opowiada historię dziewczynki, która w czasie jazdy konnej uległa wypadkowi. Widzimy proces uzdrawiania. Redford, grający rolę masztalerza i specjalisty od koni, powoli, lecz konsekwentnie wyprowadza znerwicowane zwierzę ze stanu szaleństwa, lęku i paniki. Czyni z niego przyjazne, otwarte na ludzi i życie stworzenie. Równocześnie, mimochodem prowadzi terapię dziewczynki i jej matki. Osób równie znerwicowanych i ogarniętych przerażeniem jak ten koń. Wplątanych w wiry tego świata, z którymi słabo sobie radzą.

Gdy wydaje się, że już będzie dobrze…

Najbardziej poruszyła mnie scena, gdy wydaje się, że wszystko jest już opanowane. Koń jest spokojny, daje się prowadzić. Zaczął się proces powrotu do równowagi. Redford pławi konia w stawie, po czym wyprowadza go na brzeg, na którym stoi dziewczynka z mamą. Koń stoi spokojnie. Człowiek zdejmuje mu kantar. Lecz w tym momencie odzywa się komórka matki. Koń słysząc dźwięk, z którym ma złe skojarzenia, wpada w panikę. Staje dęba, przewraca Redforda i pędzi spanikowany, aczkolwiek wolny, w step.

Trudne powroty

Redford idzie za nim. Chciałoby się krzyknąć – goń go, bo ci ucieknie! On jednak spokojnie idzie za nim przez jakiś czas, po czym staje nieruchomo. Koń, po chwili widząc, że nikt go nie ściga, zatrzymuje się po kilkuset metrach. Staje, odwraca głowę i patrzy na Redforda. Jeszcze zdenerwowany, ale i zdezorientowany tym, co się dzieje. Jakby nie tego się spodziewał. Człowiek nie ściga, ale i nie odchodzi obojętnie. Czeka. Z kontekstu filmu wynika, że to czekanie trwa cały dzień. W końcu koń powoli, jakby wstydliwie, podchodzi do czekającego pana. Ten głaszcze go po szyi i razem wracają do domu.

To o mnie!

Przyznam, że ta scena głęboko weszła w moje serce. Pomyślałem, że tak naprawdę to historia o mnie! Zachowuję się dokładnie jak ten koń. Gdy dopadają mnie kłopoty, najpierw próbuję im sprostać. Potem się złoszczę, i w końcu panikuję. Zrywam więzy i uciekam, gdzie oczy poniosą. Dopada mnie rozpacz, depresyjne, pesymistyczne myślenie. Czuję, że jestem sam. Nikogo mój los nie obchodzi i najchętniej to bym już zanurzył się w śmierć.

On czeka

Gdy już naszarpię się do cna, gdy nawymyślam Bogu – jakim jesteś Ojcem, jeżeli zostawiasz mnie samego z kłopotami? Gdy przestanę już podejrzewać, że On po prostu nie chce mi pomóc, wreszcie gdy opadnę z sił tak, że nawet na panikę mnie już nie stać, wtedy odwracam się bezradnie szukając pomocy. Bóg czeka w tym samym miejscu. Nie goni mnie, nie namawia do powrotu. Nie krzyczy za mną i nie mówi innym: łapcie go, bo mi ucieknie. Szanuje mój lęk, moją bezradność i panikę. Traktuje mnie jak osobę niemal równą sobie. Szanuje moją odrębną osobowość i wolność. Jest w tym bardzo konsekwentny. Nie narzuca mi sznura na szyję, aby sprowadzić na właściwą drogę. Ale na pewno i zawsze czeka na moją chęć powrotu. Przez niemal 60 lat mego życia przećwiczyłem to setki razy.

Dobrze jest mieć świadomość, że niezależnie od tego, jak daleko się uciekło, dokądkolwiek odbiegło, jest ktoś, kto jednak na mnie czeka. Ktoś, kto mnie zawsze uszanuje i przyjmie.