Przez polski internet (a przynajmniej przez jego „dzieciatą” cześć) przetacza się ostatnio ożywiona dyskusja na temat prac domowych. Dzieci są przemęczone, rodzice - coraz bardziej zirytowani, a nauczyciele - rozżaleni, że nie docenia się ich starań. A może warto spojrzeć na tę sprawę inaczej?
Do 16… i od początku
Trudno powiedzieć, że w tych dyskusjach pojawiają się nowe argumenty. Część osób (zdecydowana większość) uważa, że polskie dzieci spędzają zbyt dużo czasu na odrabianiu prac domowych, przez co są zmęczone i nie mają czasu na zabawę i inne ważne zajęcia; oraz że zadania są nieprzemyślane i niedopasowane do ich potrzeb i możliwości.
Jezuita o. Grzegorz Kramer słusznie zauważył niedawno na swoim blogu, że kiedy księgowa pani Irena wraca do domu o godzinie 16 i po obiedzie znowu zabiera się do pracy, to wszyscy się nad nią litują, a kiedy tak samo funkcjonuje jej dziesięcioletnia córka, to nikt się nie dziwi.
Słupki i żaba
Co najmniej od 2006 r., kiedy ukazała się książka Alfiego Kohna „Mit pracy domowej”, wiemy, że prace domowe nie poprawiają wyników edukacyjnych uczniów szkół podstawowych – przynoszą one skutki dopiero w szkole średniej. Nowa jest raczej skala irytacji. Wielu rodziców w naszym kraju ma już dość zmuszania dzieci (a często również ich samych) do ślęczenia godzinami nad słupkami z matematyki i modelem układu oddechowego żaby.
O ograniczenie prac domowych zaapelowali m.in. rzecznik praw dziecka i warmińsko-mazurski wicekurator oświaty.
Pół godziny
Druga grupa osób biorących udział w internetowych dyskusjach uważa, że nie należy potępiać prac domowych en bloc. Są one potrzebne – mówią – bo kształtują odpowiedzialność, pomagają utrwalić wiedzę i wyrabiają nawyk samodzielnego uczenia się. Ale muszą być przemyślane! W niektórych (w wielu?) szkołach obowiązuje zasada, że w pierwszych klasach praca domowa powinna zajmować dzieciom nie więcej niż pół godziny. Jeśli dzieciaki są przemęczone, to nie z powodu kwadransa czy dwóch kwadransów spędzonych przy biurku, tylko przez nadmiar zajęć dodatkowych i nadmierne korzystanie z elektroniki.
Jako matka trojga dzieci w wieku szkolnym czekam z utęsknieniem na dzień, kiedy szkolna nauka będzie się ograniczała do szkoły. W domu jest przecież tyle innych ciekawych rzeczy do zrobienia! Znam kilkoro dzieci mieszkających w Wielkiej Brytanii i wiem, że nauka czytania, pisania czy tabliczki mnożenia naprawdę może się obyć bez przynoszenia jej do domu. Tak samo jak nauka anatomii czy pisania wypracowań.
Zadaję z sensem
Ta dyskusja przyniosła taki pozytywny efekt, że coraz więcej się mówi o tym, jaka praca domowa ma sens. Np. twórcy kampanii społecznej #zadajęzsensem proponują nauczycielom, żeby zadawali sobie trzy pytania:
- Komu zadaję? (np.: Wszystkim to samo? A może na różnych poziomach trudności? A może tak, żeby praca była samodzielna albo żeby mocniejsi pomogli słabszym?)
- Ile? (Ile zadań ma uczeń zrobić? Ile ma na to czasu? A może już utrwalił tę wiedzę? Czy w ogóle muszę coś zadawać?)
- Dlaczego? (Czy zadaję z przyzwyczajenia albo za karę? Czy znam cel pracy domowej i czy zna go uczeń?)
Mem z Wesela
Ciekawe pomysły na prace domowe na różnych poziomach edukacyjnych można znaleźć tutaj. Podają je sami nauczyciele, którzy dzielą się również swoimi wrażeniami i obserwacjami. Kilka przykładów, które mnie urzekły:
„Pojedź z rodzicami na zakupy. W sklepie zapisuj ceny towarów, które kupujecie. W domu dodaj ceny i porównaj z paragonem ze sklepu. Czy wyszło ci tak samo?”.
„Wyszukaj najstarsze zdjęcie w twojej rodzinie. Dowiedz się, kogo przedstawia i kiedy zostało zrobione” (w klasie dzieci tworzą potem ze zdjęć oś czasu).
„Stwórz fikcyjny profil postaci carycy Katarzyny na Facebooku”.
„Zrób mem z wybranym tekstem z Wesela Stanisława Wyspiańskiego”.
Kartka
Dyrektorka jednej z warszawskich szkół kilka lat temu wpadła na genialny pomysł – włożyła do każdego klasowego dziennika kartkę, na której nauczyciele mieli wpisywać wszystkie zadawane tego dnia prace domowe. Ponoć już kilku dniach drastycznie zmniejszyła się ilość zadań domowych i poprawiła się ich jakość.
Teraz w szkołach są dzienniki elektroniczne, ale na pewno da się to jakoś inaczej zorganizować. Może zadać to jako pracę domową w siódmej klasie?
Czytaj także:
Twoje dziecko ma rację – „zadania domowe są głupie”
Czytaj także:
Koniec prac domowych? Wątpię
Czytaj także:
Nie tylko nauka – plusy domowej edukacji