Aleteia logoAleteia logoAleteia
piątek 29/03/2024 |
Wielki Piątek
Aleteia logo
Styl życia
separateurCreated with Sketch.

„Medycy na ulicy” – opatrują rany, rozmawiają, przywracają godność…

MEDYCY NA ULICY

Medycy na Ulicy/Facebook

Agnieszka Huf - 17.01.19

Jest zima. Octanisept zamarza w atomizerze – napisali na Facebooku kilka tygodni temu. Wolontariusze projektu „Medycy na ulicy” pomagają tym, od których świat się odwrócił.
Wielki Post to czas modlitwy i ofiary.
Pomóż nam, abyśmy mogli służyć Ci
w tym szczególnym okresie
Wesprzyj nas

Medycy na ulicy

„Zaczęło się dziewięć lat temu. Ania Jastrzębska, psycholog interwencyjny a dziś prezes fundacji Foritior, prowadzącej projekt Medycy na ulicy, została poproszona o udzielenie pomocy osobie przebywającej na Dworcu Centralnym – opowiada Bartłomiej Matyszewski, ratownik medyczny i wolontariusz. – Po pierwszym potrzebującym pojawił się kolejny, potem przyszedł ktoś jeszcze. Szybko okazało się, że pomoc psychologiczna nie wystarczy – zgłaszające się do nas osoby borykały się z różnymi problemami zdrowotnymi. Z jednorazowego spotkania zrodziła się akcja, która trwa już od lat”.

Dziś jest ich trzynastu – ratownicy medyczni, pielęgniarki, pracownicy socjalni, lekarze, psycholog. W każdy poniedziałek i piątek o 20:00 zjawiają się pod warszawskim Dworcem Centralnym. Przez kilka godzin pielęgnują rany, zmieniają opatrunki, rozmawiają, a przede wszystkim przywracają godność ludziom, o których świat często już zapomniał. Pracują do ostatniego pacjenta – bywa, że z „dyżuru” schodzą o 2:00 w nocy, żeby rano stawić się w swoich miejscach pracy.

Pomagamy

„My nie leczymy – zastrzega wolontariusz – ale pomagamy zastosować się do zaleceń lekarza. Najczęściej wygląda to tak: osoba trafia do szpitala, tam przechodzi jakiś zabieg. Potem opuszcza szpital z kartą wypisową, na której znajdują się zalecenia do leczenia w domu. Ale oni tego domu nie mają… Trafiają więc do nas, a my zmieniamy opatrunki, pomagamy w zadbaniu o pooperacyjne rany czy uczymy jak radzić sobie ze świeżo rozpoznaną cukrzycą”.

Zaczyna się od rozmowy, bo to ona jest podstawą zaufania. Potem przychodzi czas na pomoc medyczną. A bywa, że podopieczny decyduje się na poważne, życiowe zmiany, które mają go doprowadzić do wyjścia z kryzysu bezdomności. Wtedy wolontariusze pomagają przebrnąć przez formalności, załatwić ośrodek.

Około 10 osób rocznie dzięki ich pomocy porzuca życie na ulicy. Niedawno załoga fundacji gościła na ślubie jednego ze swoich dawnych podopiecznych, który kilka lat temu stanął na nogi. Nikt z przypadkowych obserwatorów ślubu nie mógłby domyślać się, że pan młody jakiś czas temu mieszkał pod dworcem. Zdarzają się happy endy, które dodają sił.

A tych trzeba wiele, bo wolontariusze muszą mierzyć się nie tylko z chorobami swoich podopiecznych. „Najtrudniejsza jest dla mnie walka ze stereotypami o osobach w kryzysie bezdomności – mówi Bartek. – Przebywam z nimi od lat, wiem, który z tych panów wybrał flaszkę – a właściwie flaszka wybrała jego. A na dnie flaszki jest ulica…

Ale wiem też, komu powinęła się noga w trudnej sytuacji życiowej, komu zbankrutowała firma a żona wyrzuciła za drzwi, wiem, kto z naszych podopiecznych jest żołnierzem, który spędził życie z karabinem w ręku na polu walki i nie poradził sobie z zespołem stresu pourazowego. A przez opinię publiczną wszyscy są traktowani równo – bez poszanowania. Przestało być dla mnie trudne oporządzanie ran, w których zdążyły się zagnieździć larwy muchy plujki, które trzeba wybierać garściami. Rozległe owrzodzenia, które niezbyt pięknie pachną, też przestały być czymś nadzwyczajnym. Ale kwestia braku szacunku wciąż jest dla mnie męcząca, trudna”.

Najgorszy brak szacunku

Ale są też dobre momenty – jak te, kiedy udaje się wyleczyć nogę, którą ktoś inny spisał na straty i przeznaczył do amputacji. Albo towarzyszenie podopiecznym, wychodzącym z kryzysu. Sił dodaje każda pomoc – ktoś przyniesie kilka bandaży, ktoś inny maść na owrzodzenia albo gaziki. Do niedawna wszystkie środki opatrunkowe wolontariusze kupowali z własnej kieszeni. Od kiedy zdecydowali pokazać się światu, coraz więcej osób wspiera ich wysiłki. Dzięki temu mogli zacząć odważniej marzyć o czymś, co jeszcze niedawno wydawało się zupełnie nierealne…

Chcielibyśmy kupić karetkę, w której moglibyśmy udzielać pomocy”- tłumaczy Bartek. „Dzisiaj pracujemy pod gołym niebem – czasem leje się deszcz, czasem pada śnieg, bywa, że z zimna zamarzają środki do odkażania ran. Karetka podniesie komfort naszej pracy, ale i da trochę intymności podopiecznym. Bo żebyśmy mogli opatrzyć im ranę nogi, muszą zdjąć spodnie. Na zimnie, na widoku. Możliwość schowania się w karetce przywróci im odrobinę godności, a o to w naszej pracy walczymy najbardziej”.

Wolontariusze planują kupić 10-, 12-letni pojazd. Nie potrzebują nowego, świetnie wyposażonego samochodu, z drugiej strony zamierzają zainwestować w auto, które posłuży im przez kilka lat. Taka karetka to koszt ok. 40 tys. złotych. Zbiórkę prowadzą na jednym z portali crowdfoundingowych. Cały czas są też otwarci na powiększenie swojego zespołu o kolejnych wolontariuszy: pasjonatów z zacięciem do pomagania ludziom i – co ważne – wykształceniem medycznym lub psychologicznym. „Medyków na ulicy” można znaleźć na Facebooku. A jeszcze łatwiej – wieczorami pod Dworcem Centralnym.


BEZDOMNY MĘŻCZYZNA

Czytaj także:
Jak pewien bezdomny rozśmieszył moje dziecko




Czytaj także:



WYDZIERGAJ SZALIK DLA BEZDOMNEGO

Czytaj także:
Umiesz dziergać? To zrób szalik dla bezdomnego!

Tags:
bezdomnilekarz
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail