Aleteia logoAleteia logoAleteia
czwartek 18/04/2024 |
Św. Ryszarda Pampuri
Aleteia logo
Duchowość
separateurCreated with Sketch.

Ks. Józef Krawiec: W kryminale czuję się bezpiecznie [wywiad]

KSIĄDZ JÓZEF KRAWIEC

YouTube

Marta Brzezińska-Waleszczyk - 12.12.19

Ks. Józef Krawiec założył dom dla bezdomnych mężczyzn i zamieszkał ze swoimi podopiecznymi.

Jest współzałożycielem Stowarzyszenia Pomocy Wzajemnej „Barka” w Strzelcach Opolskich, które zajmuje się pomocą bezdomnym, oraz kapelanem zakładów karnych. Nam opowiada o tym, jak trafił za kraty, czego oczekują od niego więźniowie i co on sam od nich dostaje. A także jak to się stało, że dla podopiecznych oddał swój rodzinny dom.

Marta Brzezińska-Waleszczyk: Jako nastolatek, patrząc na więzienie, chciał ksiądz zobaczyć, jak tam jest. Nauka z tego taka, że warto uważać na słowa?

Ks. Józef Krawiec: Warto (śmiech). To było w szkole średniej, potem miałem jeszcze wiele pomysłów na życie. W pewnym momencie zafascynowałem się Janem M. Vianneyem. Jako młody wikary prowadziłem dynamiczną grupę młodzieży i padła propozycja proboszcza, bym poszedł z nimi do więzienia. To był czas, kiedy więzienia otworzyły się na świeckich.

Pierwsze wrażenia – zderzenie z rzeczywistością było bolesne?

Kiedy zaczynałem pracę w więzieniu w Kluczborku, czułem się raczej częścią grupy, która przychodzi, tej „nieuwięzionej”. To byli moi dobrzy znajomi, przyjaciele. Cieszyłem się, że pośród wspólnych doświadczeń możemy posługiwać w więzieniu. Cieszyły mnie spowiedzi, więźniowie na mszy. Wtedy jeszcze nie wchodziłem w to głębiej, pamiętam kilka osobistych spotkań, ale bliższe relacje to było dla mnie wtedy science fiction.

Ks. Józef Krawiec: W kryminale nie dzieje mi się krzywda

Jakie napotkał ksiądz trudności?

Nie pamiętam ich wiele. Chyba wynikało to z tego, że nie wchodziłem mocno w życiorysy więźniów. Rzeczywistość więzienną bardziej poczułem w Strzelcach Opolskich, kiedy więcej czasu poświęciłem na osobiste rozmowy z ludźmi, rodziła się między nami relacja i… za kraty zaczęli wracać więźniowie, którzy w moich wyobrażeniach już nigdy tam nie wrócą. Tak osobiście czyjąś porażkę można przeżyć, kiedy zaczyna się z tym kimś utożsamiać. W Kluczborku tego nie widziałem. A to chyba największa porażka – robisz coś, masz nadzieję na pozytywne efekty, a zaczyna się sypać.

Poszedł ksiądz do więzienia i już tam został. Jak to się stało?

Z początku to było po prostu posłuszeństwo biskupowi. Zaproponował posługę w Strzelcach, nie wyobrażałem sobie, by odmówić. To okazało się opatrznościowe. Moja mama mieszkała nieopodal, ciężko zachorowała, mogłem ją odwiedzać, zaopiekować się. Później narodziła się „Barka” i posługa w więzieniu stała się filarem mojego życia. Wydaje mi się, że łączę te światy – zza krat i bez nich. Katastrofą jest dla mnie przekreślanie więźniów przez społeczeństwo. Jeśli to ktoś mi bliski, boli bardziej. Może to dziwnie zabrzmi, ale w kryminale czuję się bezpiecznie. Jadąc na „obcy” teren, np. rekolekcje dla młodzieży, przeżywam większy stres i napięcie, niż idąc do więzienia. Znam tam ludzi, każdy kąt. Przeżywamy dobre chwile, czytamy Pismo święte, są spowiedzi z całego życia. W kryminale nie dzieje mi się krzywda.

Od dwóch dekad pracuje ksiądz z więźniami. Wkradła się rutyna? A może były kryzysy, zwątpienie, pytania, czy to ma sens.

Najbardziej bolało, kiedy wracali ci, którzy – jak myślałem – za kraty już nie wrócą. Kryzysy są cały czas. Nie wiem, czy to moja zaleta czy wada, ale często jestem niezadowolony z efektu mojej pracy, wydaje mi się, że można coś zrobić lepiej. Jestem też emocjonalny, to sprawia, że przeżywam niektóre sytuacje. Może wkraść się rutyna, ale dla mnie najlepszym lekiem jest nieustanne pielęgnowanie w sobie szacunku do ludzi, z którymi pracuję. Ja ich po prostu lubię. Może mi łatwiej, bo nie wchodzę w akta spraw, nie wnikam w szczegóły?

„Musimy wychodzić z oczywistości do rzeczywistości” 

Czego potrzebują od księdza więźniowie?

Tak po ludzku to chyba wygadania się komuś, komu ufają. Z mojego punktu widzenia potrzebują po prostu prawdy, a ona jest prosta – jak bez Boga budujesz, to się wysypujesz. W człowieku są pewne systemy obronne, więc pod tym względem praca w więzieniu do najłatwiejszych nie należy. Ciężko o wymianę zdań w przypływie szczerości.

Jak więźniowie reagują, kiedy mówi im ksiądz, że Bóg jest miłosierny? To dla nich abstrakcja?

Próbuję ich nieco sprowokować, by inaczej spojrzeli na swoje życie, sprawdzili, kiedy było w nim dobrze. Po takim „śledztwie” potrafią wyciągnąć wnioski. Musi jednak przyjść moment, kiedy serce jest na to gotowe, bo łaska jest cały czas. Kluczowym dla mnie fragmentem Ewangelii jest ten o talentach, które należy pomnażać. Miałem pokusę porównywania ludzi, a to fałszywa droga. Człowiek, który nie miał dzieciństwa, nie potrafi pisać, inaczej niż ja patrzy na pomnożenie talentów. Kiedy dowiaduję się, że chłopak pochodzi z 6-osobowej rodziny, która mieszka na 24 metrach kw., inaczej na niego patrzę. Miałem inne dzieciństwo, perspektywy. Łatwiej zrozumieć, że on ma inny poziom wrażliwości, priorytety.

Trzeba wyjść ze schematów.

Słowo klucz to dla mnie „oczywistość”. Dla jednego to będzie przynoszenie żonie kwiatów, a dla innego to, że się na nią krzyczy i bije (bo tak było w domu). Wychodzenie z oczywistości do rzeczywistości to jedno z naszych zadań. Ale chyba każdemu z nas trudno zdiagnozować samego siebie, łatwiej ocenić kogoś z boku.

Ks. Krawiec: Kiedy mówię coś więźniom, to mówię to także sobie

Kim ksiądz jest dla więźniów – przyjacielem, starszym bratem, nauczycielem?

Mam sobie wiele do zarzucenia. Często nie odpisuję na listy, nie jestem dobry w podtrzymywaniu kontaktu z tymi, którzy wychodzą na wolność. Bliskie jest mi słowo „brat”, tak bym to widział. Nie chcę być nauczycielem, bo to rola Jezusa – jest nauczycielem nas wszystkich. Kiedy mówię coś więźniom, to mówię to także sobie. Kiedy mówię im o Ewangelii, to sprawdzam, jak działa w moim życiu. Są więźniowie, którzy wyszli na wolność kilkanaście lat temu, a z którymi utrzymuję kontakt. Ale zawodzę, wciąż brak mi czasu.

W pomaganiu jest coś cudownego, że korzyści mają nie tylko ci, dla których coś robimy, ale i my sami. Co w księdza życie wnieśli więźniowie?

Nauczyłem się nie oceniać. Pewne jeszcze mi się to czasem zdarzy, ale wchodząc w dialog z człowiekiem, w pierwszej kolejności chcę dostrzec dobro. To cenna lekcja. Druga, może zabrzmi nieelegancko: doceniam to, co mam. Także Kościół. Dziś mówi się o nim wiele złego, a dla mnie to skarb. W więzieniu widzę inne „wspólnoty”, np. grupy przestępcze. Jestem Bogu wdzięczny, że jestem w tym miejscu, a nie innym, że moi znajomi mają podobne wartości. Gdybym urodził się w innym domu, byłbym innym człowiekiem.

Jak to się stało, że poszerzył ksiądz działalność i zaczął zakładać ośrodki dla byłych więźniów, a potem także bezdomnych?

Zafascynowałem się Arką J. Vaniera, myślałem o stworzeniu czegoś podobnego. Kiedyś opiekowałem się niepełnosprawnymi, widziałem tam wspaniałą współpracę wolontariuszy z dziećmi. Ludzie wychodzący z więzienia, jeśli nie mają perspektyw, oparcia w rodzicie, są bez szans. Skoro miałem z nimi być, modlić się, pić kawę, to musiałem coś wymyślić. Poznałem poznańską „Barkę”, autentyczność ich założycieli mnie zauroczyła. To dzieło dla człowieka.

„Dużo mi dają spotkania z Ewangelią w kryminale”

Więźniom oddał ksiądz swój rodzinny dom.

Kiedy zmarła nasza mama (mam brata, też jest księdzem), rodzinny dom stał pusty. Zastanawialiśmy się, co z nim zrobić. Pojawiła się myśl, by dać mu życie. Po co miał się marnować, gdy w tym samym czasie ktoś inny nie miał gdzie się podziać? Myślę, że rodzice, widząc z nieba jak ich dom służy innym, cieszą się.

Mieszka ksiądz z podopiecznymi. To pewnie pozwala nawiązać lepszą relację, ale z drugiej strony – może przytłaczać. Ma ksiądz swoje miejsce na ziemi?  

Mam swój pokój, to wystarczy. Kiedy jako młody chłopak myślałem o kapłaństwie, marzyłem o stworzeniu czegoś jak Jan Maria Vianney. Myślałem, że będę mieszkał sam na plebanii, a mieszkamy w grupie 30, czasem 50 osób. Dobrze się z tym czuję. Są różne sytuacje, ale życie się toczy, dzieje się. Tworzymy wspólnotę.

Skąd ksiądz na to wszystko bierze siły, energię? O czas nie pytam, bo domyślam się, że brakuje – w końcu rozmawiamy w środku nocy. Ma ksiądz czasem chwilę dla siebie?

Gdybym powiedział, że „pracuję”, to chyba byłoby to nadużycie. Ja się ciągle spotykam z ludźmi. Są różne spotkania, trudne, ale też inspirujące. Mam poczucie winy, że wiele zaniedbuję, nie na wszystko jest czas. Może ktoś, patrząc z boku, powie, że „jadę na speedzie”. Kiedyś zapytano mnie, czego zazdroszczę ludziom, z którymi mieszkam. Czasem tego, że jest godz. 17.00, oni mają już wolne, piją kawę, nic nie muszą, a ja wciąż biegam jak nakręcony. Ale jak patrzę na znajomych, którzy mają rodziny, wstają o świcie, po pracy pędzą do domu, tam kilkoro dzieci, lekcje, dodatkowe zajęcia, gotowanie, sprzątanie… – to jest dopiero hardcore.

Tak, wiem, sama jestem pracującą mamą (śmiech).

Brakuje mi czasem chwili samotności. Lubię grać w piłkę nożną, to mnie odpręża. Latem gramy z chłopakami w siatkę. Czasem udaje mi się wyrwać w góry. Dużo mi dają spotkania z Ewangelią w kryminale. To megarozmowy, dają wiele siły. To siła, która wzmacnia nadzieję. To nadzieja jest silnikiem. Kiedy ją mamy, mobilizujemy się, kiedy się kurczy, to nie ma siły, bo nie widzisz przed sobą światłości.


HIPOTERAPIA

Czytaj także:
„Widząc uśmiech dzieci, wiem, dla kogo to wszystko robię i że warto” [wywiad]


BONNIE ENGSTROM

Czytaj także:
Mama chłopca uzdrowionego za wstawiennictwem abp. Sheena: To cud dla nas wszystkich [wywiad]


PARAFIA OJCA PIO W GDAŃSKU

Czytaj także:
Gorące kakao u Ojca Pio. Zwykła parafia i niezwykłe dzieła, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie

Tags:
Kościół jest dobryksiądzpomocświadectwo
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail