„W tej historii nic się nie zgadza. Ani czas, bo zamiast ciepłego wiosennego dnia czuć za oknem pomruk grudniowego chłodu. Ani miejsce, bo zamiast przestronnego kościoła przybranego kwiatami, klaustrofobiczna salka z ponurym lasem stojaków na kroplówki”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Ani goście, bo zamiast rodziny i kolegów z klasy – współtowarzysze z łysymi główkami, rozpaczliwie walczący o swoje życie. Nawet prezenty się nie zgadzają, bo zamiast roweru czy hulajnogi czekały na nią litry kapiącej smętnie do żył chemii” – pisze na Facebooku Krystian Włodarczak, wolontariusz na oddziale onkologicznym Szpitala Klinicznego im. Karola Jonschera w Poznaniu.
Marta powinna pójść do Pierwszej Komunii Św. w przyszłym roku, tak jak jej rówieśnicy. Ale ze względu na chorobę nowotworową przystąpiła do niej w mikołajki. O wszystkim dowiedziała się 24 godziny wcześniej. Tak samo jak Krystian.
– Zadzwoniła do mnie dziewczyna, która ogarnia wolontariat. Zapytała, czy dam radę pojawić się następnego dnia i przygotować uroczystość, wziąć gitarę, zagrać kilka pieśni. Wziąłem urlop na żądanie. Uroczystość trwała krótko, ale było w niej wszystko, co ma normalnie miejsce podczas Pierwszej Komunii w kościele – wspomina w rozmowie z Aleteią.
Ten moment zgadzał się idealnie
– Rodzice Marty też dowiedzieli się 24 godziny wcześniej. Mama na ostatnią chwilę biegała po sklepach, żeby znaleźć jakąś ładniejszą bluzkę. Rodzice na oddziale żyją w warunkach polowych, spędzają tu tygodnie, miesiące i ubierają się tak, żeby im było wygodnie. A tutaj taka sytuacja. Tata też szukał jakiejś koszuli, żeby porządniej wyglądać.
Jak wspomina, Marta była bardzo poruszona, dziękowała wszystkim za przybycie. Ale zaraz po uroczystości musiała wrócić do piżamy, kroplówki i łóżka.
Tak jak w tej historii się nic nie zgadzało, tak ten moment, który widać na zdjęciu, zgadzał się idealnie. Bo to spotkanie, w tak bardzo niewiarygodnych okolicznościach, było dla tej poważnie chorej dziewczynki najważniejsze na świecie. Bo łzy wzruszenia w oczach jej rodziców, pielęgniarek i rodziców innych dzieciaków, pokazały, że na oddziale dziecięcej onkologii, który w ogóle nie powinien istnieć, można, oprócz strachu przed śmiercią, zobaczyć też Życie przez duże “Ż”. Życie, które smakuje zupełnie inaczej…
To nie jest wizyta w domu pogrzebowym
Krystian Włodarczak trafił na oddział onkologiczny pół roku temu, pomagając w zbiórce pieniędzy na leczenie 18-letniej Julki (która dziś wraca do zdrowia). Pojechał nagrać o niej krótki filmik, poznał rodziców, wolontariuszy i… został.
– Stwierdziłem, że to jest miejsce dla mnie. Przychodzę tu raz w tygodniu, siadam z dzieciakami, odpalamy sobie proste gry karciane… Te dzieciaki znalazły się w takim miejscu w swoim życiu i muszą przechodzić przez coś, przez co nikt z nas, dorosłych, przechodzić by nie chciał. A ja cieszę się, gdy mogę do nich pojechać, pogadać z nimi, pożartować, zająć im czas, którego mają dużo wolnego. To nie jest wizyta w domu pogrzebowym – trzeba się zachowywać normalnie. A mi to przychodzi naturalnie – opowiada Aletei.
Czytaj także:
Ksiądz Michał z onkologii. Dzielny wojownik, który odszedł w opinii świętości
Czytaj także:
Historia Tomasito, 11-letniego chłopca pochowanego na terenie Watykanu