separateurCreated with Sketch.

Pierwsza Komunia na oddziale onkologicznym. Patrzyłem na Życie – przez duże „Ż”

PIERWSZA KOMUNIA NA ONKOLOGII
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

„W tej historii nic się nie zgadza. Ani czas, bo zamiast ciepłego wiosennego dnia czuć za oknem pomruk grudniowego chłodu. Ani miejsce, bo zamiast przestronnego kościoła przybranego kwiatami, klaustrofobiczna salka z ponurym lasem stojaków na kroplówki”.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

„Ani goście, bo zamiast rodziny i kolegów z klasy – współtowarzysze z łysymi główkami, rozpaczliwie walczący o swoje życie. Nawet prezenty się nie zgadzają, bo zamiast roweru czy hulajnogi czekały na nią litry kapiącej smętnie do żył chemii” – pisze na Facebooku Krystian Włodarczak, wolontariusz na oddziale onkologicznym Szpitala Klinicznego im. Karola Jonschera w Poznaniu.

Marta powinna pójść do Pierwszej Komunii Św. w przyszłym roku, tak jak jej rówieśnicy. Ale ze względu na chorobę nowotworową przystąpiła do niej w mikołajki. O wszystkim dowiedziała się 24 godziny wcześniej. Tak samo jak Krystian.

– Zadzwoniła do mnie dziewczyna, która ogarnia wolontariat. Zapytała, czy dam radę pojawić się następnego dnia i przygotować uroczystość, wziąć gitarę, zagrać kilka pieśni. Wziąłem urlop na żądanie. Uroczystość trwała krótko, ale było w niej wszystko, co ma normalnie miejsce podczas Pierwszej Komunii w kościele – wspomina w rozmowie z Aleteią.

 

Ten moment zgadzał się idealnie

– Rodzice Marty też dowiedzieli się 24 godziny wcześniej. Mama na ostatnią chwilę biegała po sklepach, żeby znaleźć jakąś ładniejszą bluzkę. Rodzice na oddziale żyją w warunkach polowych, spędzają tu tygodnie, miesiące i ubierają się tak, żeby im było wygodnie. A tutaj taka sytuacja. Tata też szukał jakiejś koszuli, żeby porządniej wyglądać.

Jak wspomina, Marta była bardzo poruszona, dziękowała wszystkim za przybycie. Ale zaraz po uroczystości musiała wrócić do piżamy, kroplówki i łóżka.

Tak jak w tej historii się nic nie zgadzało, tak ten moment, który widać na zdjęciu, zgadzał się idealnie. Bo to spotkanie, w tak bardzo niewiarygodnych okolicznościach, było dla tej poważnie chorej dziewczynki najważniejsze na świecie. Bo łzy wzruszenia w oczach jej rodziców, pielęgniarek i rodziców innych dzieciaków, pokazały, że na oddziale dziecięcej onkologii, który w ogóle nie powinien istnieć, można, oprócz strachu przed śmiercią, zobaczyć też Życie przez duże “Ż”. Życie, które smakuje zupełnie inaczej… 

 

To nie jest wizyta w domu pogrzebowym

Krystian Włodarczak trafił na oddział onkologiczny pół roku temu, pomagając w zbiórce pieniędzy na leczenie 18-letniej Julki (która dziś wraca do zdrowia). Pojechał nagrać o niej krótki filmik, poznał rodziców, wolontariuszy i… został.

– Stwierdziłem, że to jest miejsce dla mnie. Przychodzę tu raz w tygodniu, siadam z dzieciakami, odpalamy sobie proste gry karciane… Te dzieciaki znalazły się w takim miejscu w swoim życiu i muszą przechodzić przez coś, przez co nikt z nas, dorosłych, przechodzić by nie chciał. A ja cieszę się, gdy mogę do nich pojechać, pogadać z nimi, pożartować, zająć im czas, którego mają dużo wolnego. To nie jest wizyta w domu pogrzebowym – trzeba się zachowywać normalnie. A mi to przychodzi naturalnie – opowiada Aletei.


KSIĄDZ MICHAŁ ŁOS FDP
Czytaj także:
Ksiądz Michał z onkologii. Dzielny wojownik, który odszedł w opinii świętości


CMENTARZ WATYKAŃSKI
Czytaj także:
Historia Tomasito, 11-letniego chłopca pochowanego na terenie Watykanu

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.