Aleteia logoAleteia logoAleteia
piątek 19/04/2024 |
Św. Leona IX
Aleteia logo
Duchowość
separateurCreated with Sketch.

Założyła hospicjum domowe: Nasi chorzy nie zajmują się byle czym. Staramy się żyć piękniej

ALINA GOSKA

fot. archiwum prywatne

Małgorzata Bilska - 29.12.19

Jeśli nasza towarzysząca obecność będzie dla drugiego świadectwem miłości i czułej obecności Boga, może ludzie będą w stanie Mu zaufać.

Z Aliną Goską – lekarzem specjalistą opieki paliatywnej, która założyła i prowadzi hospicjum domowe w Tomaszowie Mazowieckim, członkinią organizacji katolickich Dom Wschodni i Stowarzyszenie Misji Afrykańskich – rozmawia Małgorzata Bilska.

Małgorzata Bilska: Ksiądz prof. Józef Tischner, chory na nowotwór krtani, napisał na kartce: „nie uszlachetnia”. Wtedy nie mógł już mówić. Czy cierpienie może nam coś dać?

Alina Goska: Każdy to przeżywa po swojemu. To jest delikatna sprawa, nie ma reguły… Cierpienie pozostaje tajemnicą. I bywa różnego rodzaju. Medycyna paliatywna najpierw stara się wyeliminować to fizyczne – ból. Dopiero, gdy ból znika, możemy mówić o jakimś głębszym doświadczeniu.

Ból nie uczy niczego, trzeba z nim zawalczyć. Gdy uda się go opanować, ukazuje się czasem cierpienie trudniejsze, nawet głębsze… Można je łagodzić miłością, obecnością. Ale to zawsze zależy od człowieka i osób, które ma wokół siebie.


SIOSTRA MICHAELA RAK

Czytaj także:
3 zł od kwiaciarki z cmentarza. Tak się zaczęło. A dziś powstaje pierwsze hospicjum dla dzieci na Litwie

Zajęłaś się opieką paliatywną w latach dziewięćdziesiątych. Należysz do prekursorów.

Gdy studiowałam, nie mieliśmy zajęć z opieki paliatywnej, nie było też takiej specjalizacji lekarskiej. Po studiach zrobiłam specjalizację z chirurgii, to było moje marzenie. Pracowałam na oddziale i miałam dyżury w pogotowiu ratunkowym.

Jeden z moich pierwszych wyjazdów karetką był do młodej osoby, która cierpiała z powodu choroby nowotworowej. Byłam przerażona. Ci ludzie żyli od zastrzyku do zastrzyku z morfiny. Nikt w Tomaszowie nie miał na to dobrego pomysłu.

Lekarz, który jeździł do chorych terminalnie miał kilka ampułek morfiny i dolarganu – to była jedyna pomoc.

Inspiracja przyszła z kościelnych kręgów, o ile pamiętam?

Podczas jednego z pobytów w Domu Św. Jacka na Jamnej spotkałam dziewczynę, która zajmowała się opieką paliatywną. Pochodziła z innej części Polski, tam założyła hospicjum. Opowiedziała mi o prof. Jacku Łuczaku z Poznania (zmarł w tym roku), który był pionierem opieki paliatywnej w kraju i prowadził kursy dla studentów.

Dostałam od niej adres, napisałam do niego, a on zaprosił mnie na kurs dla lekarzy. Pojechałam do Poznania, bo widziałam realną potrzebę pomocy tej grupie chorych. Dziś nadal nie wszędzie są hospicja, brakuje zwłaszcza stacjonarnych. Lekarzy tej specjalności też jest zbyt mało.

Dlaczego?

To wynika z wielu rzeczy. Trochę się boją, tak jak ja na początku. Myślałam: może to będzie zbyt przygnębiające? Może nie udźwignę?

Największą satysfakcję daje wyleczenie z choroby. Na to nie macie szans.  

Wbrew pozorom to mi daje dużo radości. Nasi chorzy są bardzo prawdziwi. Są na takim etapie życia, że nie zajmują się byle czym. Odbywamy z nimi ważne rozmowy, co  wpływa też na nas i na nasze relacje z ludźmi. Mamy przez to inną perspektywę, staramy się żyć piękniej.

Żyjemy w epoce sztucznych światów – medialnych, wirtualnych. Udajemy, że na świecie są tylko młodzi, ładni, zdrowi. Jest moda na kuracje odmładzające, operacje plastyczne, a medycyna przekracza kolejne granice… Film o prof. Zbigniewie Relidze, pionierze transplantacji serca w Polsce, nosi znamienny tytuł „Bogowie”. Jesteście pod prąd?

Lekarz, który ma długą praktykę i doświadczenie nie myśli o sobie w kategorii boga – to jest złudne. Nawet jeśli medycyna jest tak rozwinięta, nasze możliwości ratowania życia na pewnym etapie się kończą.

Natomiast warto przełamać stereotyp, że nasza praca to tylko pomaganie przed śmiercią. Medycyna paliatywna uczy życia i umierania. Poza tym jesteśmy w stanie znacznie poprawić jakość życia naszych chorych.


MISSIONARIES OF CHARITY;NEW YORK;MOTHER TERESA

Czytaj także:
Jak żyją misjonarki miłości, które prowadzą hospicjum dla chorych na AIDS [zdjęcia]

Ile osób pracuje w hospicjum?

W moim zespole są jeszcze 2 lekarki, 6 pielęgniarek, 2 rehabilitantki, psycholog i pracownik socjalny.

Plus ksiądz.

Od początku chcieliśmy współpracować z księdzem, bo jesteśmy wierzący. Dla mnie umieranie jest przejściem do Domu Ojca. Przy pierwszej wizycie pytamy, czy ktoś chce przyjąć księdza z Panem Jezusem. Rozmawiamy z rodziną. Nie naciskamy, bo każdy ma prawo sam dokonać wyboru.

Ilu macie chorych?

Około 40. W Łodzi jest hospicjum dziecięce, które obejmuje teren Tomaszowa, dlatego z wyjątkiem jednego przypadku nie mieliśmy dzieci pod opieką. To byłoby trudne dla mnie, mam 4 dzieci.

Hospicjum domowe opiekuje się chorymi w domach. Jak to wygląda w praktyce?

Dążymy do tego, żeby chory do końca był w swoim środowisku, wśród bliskich. Nie zawsze jest to możliwe i czasem hospicjum stacjonarne jest potrzebne – a jest ich w Polsce o wiele mniej, niż domowych. To trochę kwestia możliwości finansowych.

Naszych chorych staramy się często odwiedzać. Pielęgniarka jest minimum 2 razy w tygodniu, czasem codziennie. Nasze wizyty nie polegają tylko na badaniu i ordynowaniu leku, czasem jedziemy po to, by porozmawiać. Chorzy opowiadają mi swoje historie, a niekiedy ja otwieram im rąbek mojego świata. Towarzyszymy im w ten sposób.

Papież Franciszek często używa tego słowa. Czym różni się towarzyszenie chrześcijańskie od pomocy lekarskiej?

Trudno je od siebie oddzielić. Jeśli ktoś jest chrześcijaninem, w pracy to się przeplata. Dla mnie towarzyszenie to obecność. Gesty czułości, takie jak trzymanie za rękę. Rozmowa. Każdy z nas tak samo potrzebuje miłości, czułości. Poczucia, że jest ważny. Modlę się też za chorych i ich rodziny.

Kultura postchrześcijańska ma ogromny problem z cierpieniem. To dziś największy „grzech”, a największą cnotą jest empatia (oderwana od Źródła). Ludzie wychowani do indywidualizmu boją się chyba jednak nie cierpienia, tylko samotności. Jezus poprzez wcielenie cierpi razem z nami. Czemu nadal tyle osób jest w tym samotnych?

Samotność jest jednym z rodzajów cierpienia. Może najtrudniejszym doświadczeniem w życiu? Ono się w chorobie potęguje. Dlatego tak ważne i potrzebne jest towarzyszenie, otwarte na cierpienie drugiego. To po prostu wyraz miłości.

Jeśli nasza towarzysząca obecność będzie dla drugiego świadectwem miłości i czułej obecności Boga, może ludzie będą w stanie Mu zaufać.


HOSPICJUM

Czytaj także:
„Umieralnia”, „stamtąd się nie wraca”. Czy hospicjum to dobre miejsce do umierania?

Tags:
chorobacierpieniehospicjumlekarzświadectwo
Modlitwa dnia
Dziś świętujemy...





Top 10
Zobacz więcej
Newsletter
Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail