– Za każdą wiadomością z prośbą o lalkę kryła się codzienna walka o zdrowie, często po prostu o życie, o życie bez bólu, bez łez – mówi Anna Ignatów, repainterka.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Anna Ignatów jest repainterką – daje lalkom drugie życie, odwzorowując na nich choroby dzieci. Spod jej ręki wyszło ich już kilkadziesiąt. Mają blizny, aparaty słuchowe, protezy. Na Facebooku prowadzi stronę Ignatow Repaint Dolls. Po półtorarocznej przerwie powraca z nowymi pomysłami. W rozmowie z Aleteią opowiada m.in. o tym, skąd bierze lalki i który z projektów był dla niej najbardziej emocjonalny.
Anna Gębalska-Berekets: Wszystko zaczęło się od Sercowej Panienki. Co było dalej?
Anna Ignatów: Oj, wszystko zaczęło się jeszcze wcześniej! Już w 2015 roku odkryłam, dzięki australijskiej artystce Sonii Singh z Tree Change Dolls, czym jest repaint. I potem już poszło. Okazało się, że w Polsce mamy masę zdolnych artystów – chłonęłam to wszystko, niczym gąbka.
Sercowa Panienka była pierwszą lalką z problemem zdrowotnym. Odezwała się do mnie mama dziewczynki, którą czekała operacja serduszka. Jej prośbą było stworzenie lalki z blizną na klatce piersiowej, taką, jaką będzie za niedługi czas miała jej córeczka. Początkowo – przyznaję, trochę się wahałam, jak w ogóle taka lalka się przyjmie, ale stwierdziłam, że do odważnych świat należy!
Nie mogłam uwierzyć, że Sercowa Panienka przyjęła się z tak ogromnym i pozytywnym odbiorem, no i potem, poszło już wręcz lawinowo. Dostawałam po kilkadziesiąt wiadomości tygodniowo, rodzice, często wraz z dziećmi wysyłali pytania, czy podjęłabym się stworzenia lalki z taką czy taką chorobą lub problemem zdrowotnym. Nie było rzeczy niemożliwych! Każda lalka była niesamowitym wyzwaniem. Kreatywność podczas ich tworzenia sięgała zenitu.
Dawanie drugiego życia lalkom to żmudne i trudne zajęcie. Zmywanie makijażu, oczyszczanie lalki, rozczesywanie włosów i ponowne nakładanie makijażu… Traktuje pani to zajęcie bardziej jako pasję czy misję?
Myślę, że zarówno hobby, pasję i misję. Takie trzy w jednym. Dla mnie to bardzo odprężające i relaksujące zajęcie.
Jak długo trwa zrobienie takiej lalki? Co jest najtrudniejsze pod względem technicznym?
To wszystko zależy, ale powiedzmy, że w ciągu 7-10 dni byłam w stanie zrobić taką lalkę. Z racji, że robię je po pracy, wieczorami, a wręcz nocami, stąd też tyle dni, jednak nigdzie się nie śpieszę. To ma być przyjemność i relaks, a nie praca na akord. Najtrudniejsze pod względem technicznym jest stworzenie wszelkich akcesoriów do lalek, takich, jak wózki inwalidzkie czy ortezy, ale nie tylko. Ostatnio wyzwaniem było wyrzeźbienie z masy gorsetu i spódniczki na ciele lalki, ponieważ nie chciałam szyć tradycyjnie.
Chore lalki stygmatyzują czy są formą terapii?
Dostawałam wiele wiadomości od osób, które na co dzień pracują z dziećmi wymagającymi opieki, były to osoby nie tylko z dziedziny psychologii, socjologii, pedagogiki, ale również fizjoterapeuci, rehabilitanci czy wykładowcy na uczelniach – oni wszyscy pisali, że te lalki są potrzebne dla dzieciaków.
Ważne, by dziecko chciało taką lalkę. Zabawka nie ma stygmatyzować jego choroby, ale wesprzeć w ciężkich chwilach. Bardzo często zdarzało się, że dzieci dosłownie zza pleców rodziców uzgadniały razem ze mną, jak ma ich lalka wyglądać, jakie ma mieć szczegóły etc. Rodzice obdarzali mnie olbrzymim zaufaniem, wysyłając często zdjęcia, abym mogła zobaczyć, z czym zmagają się ich dzieci na co dzień.
Dostawałam zdjęcia, na których widziałam, że lalki jeździły z dzieciakami dosłownie wszędzie – od zakupów, po wakacje, po wizyty w szpitalach, u lekarzy, podczas badań czy rehabilitacji. To było niesamowite! Czułam, że między dzieciakami a ich lalką naprawdę wywiązywało się przywiązanie. Ważne jest, jak osoba, która pracuje z dzieckiem, czy rodzic, pokieruje taką lalką podczas leczenia.
Który z projektów był dla pani najbardziej emocjonalny? Jaka historia się pod nim kryje?
Absolutnie każda lalka była dla mnie ważna. Do każdej pochodziłam bardzo indywidualnie i rodzice to odczuwali. Czuli, że nie jest to “masówka”. Spędzałam z nimi niekiedy tygodnie, zanim w ogóle zabrałam się za lalkę, pisząc, rozmawiając o ich dziecku, pocieszając i pokazując kolejne etapy mojej pracy do akceptacji. Chciałam, aby lalka była piękna, taka, jak ich dziecko.
Za każdą wiadomością z prośbą o lalkę kryła się codzienna walka o zdrowie, często po prostu o życie, o życie bez bólu, bez łez. Nie umiem wybrać wyłącznie jednej lalki, jednej historii. Każda z nich była wyjątkowa.
Skąd pani bierze lalki?
Najczęściej skupuję używane na portalach ogłoszeniowych lub pchlich targach.
Nad jakim projektem pani obecnie pracuje?
Obecnie wróciłam do lalek po półtorarocznej przerwie. Aktualnie nie robię lalek dla dzieciaków, ale nadal im pomagam, tworząc lalki, które przekazuję na aukcje charytatywne i dochód z licytacji lalki przekazywany jest na konkretny cel. Teraz tworzę lalki, gdzie mogę puścić trochę wodze fantazji, przeprowadzić różne modyfikacje, takie naprawdę totalne metamorfozy! Cel nadal jest ten sam – pomoc dzieciom i to jest w tym wszystkim najważniejsze. Pomoc bliźniemu.
Czytaj także:
Popularny sportowiec ratuje chore dzieci. Dowiedzieliśmy się, dlaczego to robi
Czytaj także:
Ich dzieci są ciężko chore. Opowiadają, jak nie wkurzyć się na Pana Boga