W 1402 roku, w czasie uroczystości Wniebowstąpienia, król Władysław Jagiełło podobno szczerze zdziwił się widokiem unoszącej się pod sklepieniem kościoła figury Jezusa, a jeszcze bardziej – zrzucanej kukły smoka…
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jeśli będziecie w starym kościele, spójrzcie wysoko nad głowę. Bardzo prawdopodobne, że w szczycie sklepienia zobaczycie spory otwór. Służył z jednej strony do wentylacji, a z drugiej – do niewiarygodnych liturgicznych celebracji we Wniebowstąpienie. Na czym one polegały?
Czytaj także:
40 dni od Zmartwychwstania. Dlaczego Wniebowstąpienia Pańskiego nie świętujemy w czwartek?
Otóż pod koniec mszy figura Chrystusa Zmartwychwstałego… unosiła się do nieba. Nie za sprawą cudownych mocy, a zupełnie zwyczajnie – na linie, wciągana przez służbę liturgiczną aż do otworu w sklepieniu. Znikała wysoko nad głowami wiernych, w półmroku i wśród dymu kadzidła.
Tego samego dnia z wieży kościoła strącano kukłę smoka, która wyobrażała diabła. Jezus kierował się w pionie ku tronowi w niebie, a diabeł był brutalnie zrzucany pionowo w dół. Było w tym sporo zabawy i teatralnej uciechy dla gawiedzi, ale nie brakowało też ważnego sensu.
Ale o co chodzi?
Wejście Jezusa do nieba to ostatni akord Jego zbawczej misji. Zapowiada powtórne przyjście na końcu czasów i powszechne zmartwychwstanie. Było to postrzegane jako ostateczne zwycięstwo nad szatanem.
Tylko czemu to przedstawiać w tak dziwny sposób? Wyobraźmy sobie, że żyjemy przed renesansem, kiedy urodziło się pojmowanie wytworów artystów jako dzieł sztuki. Oraz przed Soborem Trydenckim, który ujednolicił liturgię i usunął z niej wiele elementów teatralnych.
Do dziś każda liturgia ma w sobie coś z widowiska. W średniowieczu było to o wiele wyraźniejsze. W kościele w tym czasie nie brakowało emocjonalnych widowisk. Dostarczało ich na przykład zdejmowanie z krzyża figury Chrystusa i składanie jej do grobu w Wielki Piątek (tzw. depositio crucis). To prosta pomoc dla wiernych, angażująca ich emocje i zmysły.
Czytaj także:
4 lekcje od Chrystusa, na które warto zwrócić uwagę między Wielkanocą a Wniebowstąpieniem
Skąd o tym wiemy?
Po pierwsze z tego, jak wyglądają same rzeźby Chrystusa Zmartwychwstałego. Z pozoru nie różnią się zbytnio od tych, które w Wielkanoc i obecnie stawia się na ołtarzu. Chrystus w czerwonej szacie, z proporcem, błogosławiący. Ale! Jest jeden szczegół, który ma znaczenie: hak przytwierdzony w miejscu głowy lub karku.
Takie rzeźby można było swobodnie podciągać do góry. Przykłady znajdziecie np. w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Niektóre z rzeźb mają też stopy rzeźbione od dołu. Po co? Po to, by można je było oglądać właśnie od spodu, czyli w czasie „wniebowstępowania”.
Drugi trop to dawne opisy i relacje. Jeden z nich to anegdotka o królu Władysławie Jagielle. W 1402 roku, w czasie uroczystości Wniebowstąpienia, król szczerze zdziwił się widokiem unoszącej się pod sklepieniem figury Jezusa, a jeszcze bardziej – zrzucanej kukły smoka. Szybko wyjaśniono mu sens uroczystości, a król nakazał obu osobom zapalić świeczkę, komentując krótko „służ Bogu, a diabła nie gniewaj”.
Historyjka ma raczej sens dydaktyczny niż historyczny, a autor Stanisław Sarnicki – zwolennik Kalwina – był przeciwnikiem świętych wizerunków. Ale dowiadujemy się z niej o żywych wówczas zwyczajach liturgicznych.
Mamy też zapisane w 1587 roku zdanie: “jeden żak z wieże, na której dzwony są, na żart zrzucił simulachrum daemonis (wizerunek diabła) na cmentarz”.
Kolejne ważne źródło to same księgi liturgiczne. W niektórych wersjach precyzyjnie opisywano, jak powinno się przygotować taką ceremonię. Czyli jak ustawić rzeźby apostołów, jak wciągnąć rzeźbę Chrystusa przez otwór w sklepieniu, a na końcu – opuścić z góry rzeźby aniołów z zapalonymi świecami i zrzucić na wiernych deszcz różanych lub liliowych płatków.
Piękne i wymowne, prawda?
Czytaj także:
Wniebowstąpienie w sztuce. Zobacz najpiękniejsze obrazy! [GALERIA]