Teoretycznie powinienem być co niedzielę na mszy. Wiem o tym i rozumiem dlaczego. Jednak w czasie pandemii mój biskup ogłosił, że udziela nam dyspensy. Teraz ja cofnął. Czy jeśli nie pójdę, to będzie grzech?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Dzień dobry, Sumienie, możemy porozmawiać?
Zawsze. Ja (w przeciwieństwie do ciebie) jestem zawsze chętne do rozmowy. Nieraz sygnalizuję ci chęć rozmowy w sposób, który nazywasz „wyrzutami” lub „niepokojem”, ale zdarza ci się mniej lub bardziej świadomie (i skutecznie) ignorować te moje zaczepki.
Nie wymawiając, dużo chętniej niż ze mną wdajesz się w rozmowy ze swoimi emocjami. Tym bardziej się cieszę, że teraz chcesz rozmawiać. Naprawdę. O co chodzi?
Czytaj także:
Czy przyjmując Komunię św., można się zarazić wirusem? O przeistoczeniu i wystawianiu Boga na próbę
Jest taka jedna sprawa… Ale zanim cię o nią zapytam, przypomnij mi, proszę, czym ty właściwie jesteś?
Ha! Słuszne pytanie. Na pewno nie jestem (jak to niektórzy uparcie powtarzają) „głosem Boga”. Najlepiej chyba opisał mnie święty Tomasz z Akwinu, stwierdzając, że jestem sądem rozumu praktycznego dotyczącym moralnego dobra lub zła czynu, którego dokonałeś lub zamierzasz dokonać.
Słucham? Czym jesteś?
Już tłumaczę, choć będę upraszczał. Wyobraź sobie swój rozum jako wielki sztab. Dzieli się on na dwa główne wydziały: teoretyczny i praktyczny. Rozum teoretyczny zajmuje się gromadzeniem wszelkiej możliwej wiedzy, wszelkich informacji. Natomiast rozum praktyczny ma za zadanie stosować wiedzę zgromadzoną przez rozum teoretyczny w praktyce, w konkretnych życiowych sytuacjach.
Na przykład rozum teoretyczny zgromadził następujące informacje: a) woda wlana do czajnika po jego włączeniu jest podgrzewana aż do stanu wrzenia; b) wrzątek (delikatnie mówiąc) źle działa na skórę; c) za pomocą wrzącej wody można zaparzyć kawę lub herbatę. To informacje.
Rozum praktyczny jest odpowiedzialny za to, żeby ci podpowiedzieć, abyś nie wkładał ręki do czajnika z gotującą się wodą, ale spróbował umieścić jej odpowiednią porcję w kubku, jeśli akurat masz ochotę napić się czegoś ciepłego. Rozumiesz?
Chyba tak. Ale jakie jest twoje zadanie? Bo jakoś do tej pory nie kojarzyłem twojej działalności z piciem kawy…
Także w tej kwestii miałbym co nieco do powiedzenia czasami, ale teraz mniejsza o to. Otóż ja należę do wydziału rozumu praktycznego i zajmuję się w nim sytuacjami, w których należy zastosować w praktyce zgromadzone zasoby wiedzy odnoszące się do moralności i etyki. Twój rozum teoretyczny ma sporo informacji na temat tego, co jest dobre, a co złe. Ja odpowiadam za używanie tej wiedzy w konkretnych sytuacjach.
Mówię ci na przykład: „Wedle tego co wiemy, to co zrobiłeś jest w porządku” albo „Na podstawie naszych informacji to co zamierzasz, nie jest dobre”. Zawsze jestem gotowe do usług, ale rzadko wyrywam się niepytane. No i czasem bywa, że brakuje mi danych, żeby wypowiedzieć się z całą pewnością, ale wtedy daję ci o tym znać, mówiąc: „Uważaj, bo sprawa jest niepewna!” i zachęcam wówczas, by się wstrzymać i nie robić tego, o czym nie jestem pewne czy będzie dobre czy złe”. Tak na wszelki wypadek.
Czasem cię to irytuje i ignorujesz moje ostrzeżenie. Ale to nie moja wina. Jeśli dostarczysz mi więcej wiedzy, będę mogło wypowiadać się z większą pewnością i lepiej ci służyć w newralgicznych momentach. A nie słuchając mnie w takich sytuacjach, przyzwyczajasz się do (brzydko mówiąc) „olewania mnie” i sam będziesz sobie winien, jeśli kiedyś w poważnej sprawie zignorujesz moje ostrzeżenia… No ale dość moich żalów. Jaką masz dzisiaj sprawę?
Chodzi mi o niedzielne msze święte. Trwa pandemia koronawirusa, przez długi czas zalecano unikanie spotkań z innymi ludźmi, żeby nie zarazić się samemu i nie roznosić dalej choroby. Wiem, że jako katolik…
Powinieneś chodzić na niedzielne msze święte…
Czemu mi przerywasz?!
Bo to moje zadanie. Wybacz. Nie ty jeden uważasz, że niepotrzebnie wtrącam się niepytane…
OK. Praca to praca. No więc teoretycznie powinienem być co niedzielę w kościele na mszy. Wiem o tym i rozumiem dlaczego. Wiem, że to nie tylko suchy, „prawny” obowiązek, ale coś niezbędnego, żebym mógł mieć w sobie życie wieczne, które obiecał mi Pan Jezus. No ale w czasie pandemii mój biskup ogłosił, że udziela nam dyspensy od uczestnictwa w niedzielnej mszy świętej. W naszej diecezji ta dyspensa była dla wszystkich, bez jakichkolwiek warunków. Czyli mogłem nie chodzić, tak?
Tak. Zgadza się.
Czytaj także:
Opuściłem niedzielną mszę. Muszę od razu iść do spowiedzi?
Teraz jednak biskup cofnął dyspensę. No i mam problem. Bo zastanawiam się, czy jeśli nie pójdę, to będzie grzech? Możesz mi pomóc?
Ależ służę, choć nie wiem czy będziesz stuprocentowo zadowolony z moich usług. Najpierw zreasumujmy, co wiemy.
Wiemy, że trwa pandemia i zachorowań ciągle przybywa, choć nie jest to przyrost lawinowy. Wiemy, że przy zastosowaniu pewnych środków ostrożności można znacząco zmniejszyć ryzyko zakażenia. Wiemy, że (skoro nie ma już dyspensy), to powinieneś chodzić na mszę. Wiemy, że masz w związku z tym pewne obawy – tak ze względu na siebie, jak i na swoich bliskich.
Wiemy też, że z obowiązku chodzenia na niedzielną mszę także poza czasem pandemii zwolniona jest pewna grupa osób – na przykład obłożnie chorzy; ci, którzy się nimi opiekują; ci, którzy nie mają fizycznie możliwości dotarcia na mszę; a także ci, dla których zdrowia obecność na mszy (wśród innych ludzi, którzy mogą czymś zarażać) mogłaby stanowić poważne niebezpieczeństwo. Generalnie chodzi o sytuacje, w których z jakichś powodów n i e m o ż e s z być na mszy.
Wiemy, że w takich wypadkach nie potrzeba specjalnej dyspensy od biskupa. Nie jest grzechem coś, na co nie masz wpływu, o czym nie decydujesz. A na pewno nie jest grzechem ciężkim, do którego unikania za wszelką cenę jesteś zobowiązany. Tyle wiemy. Niestety, mamy tu też sporo niewiadomych…
No to mam chodzić czy nie?
Decyzję podejmujesz ty. Ja tylko doradzam, mówię, co powinieneś. A powinieneś – z oczywistych powodów – być na niedzielnej Eucharystii, o ile tylko możesz. Może warto sobie odpowiedzieć na kilka pytań „pomocniczych”?
Na przykład: Czy chodzisz w inne miejsca, gdzie jest dużo ludzi? A jeśli chodzisz, czy jest to rzeczywiście absolutnie konieczne? Czy stosujesz zalecane środki ostrożności? Jakie warunki powinny panować w kościele, do którego byłbyś skłonny się udać i czy rzeczywiście w twoim mieście nie da się znaleźć takiego kościoła i takiej mszy przy odrobinie wysiłku?
No bo jeśli rzeczywiście masz podstawy, by się obawiać i w innych sytuacjach jesteś wobec siebie równie restrykcyjny, to moralnie poprawnym wyborem będzie wstrzymanie się jeszcze z niedzielnymi mszami.
Ale nie byłobym sobą, gdybym nie zadało pytań, których bardzo nie lubisz… Czy za łatwo sobie nie odpuszczasz? Czy aby nie szukasz wymówek? Czy nie jest (być może nie) tak, że w sumie wygodniej ci nie chodzić na mszę (i niespecjalnie ci się chce), a te argumenty o obawach i zdrowiu to tylko „zasłona dymna”?
Warto też popatrzeć, czy do naszej rozmowy nie wtrącają się za bardzo z drugiego planu emocje. Czy trzymasz się faktów, czy może trochę histeryzujesz (albo, co gorsza, sam przed sobą udajesz lekką histerię)?
Eeej! Halo?! Jesteś tu? Halo?! No to pogadali…
Czytaj także:
Kiedy (nie) rezygnować z przyjęcia Komunii?