Nasza relacja do świętowania Bożego Narodzenia ma długą historię. Nasiąkaliśmy klimatem obchodów od małego, chłonęliśmy emocje dorosłych, jeszcze zanim potrafiliśmy mówić pełnymi zdaniami czy narysować kółko.
A ponieważ dorośli łatwo zmieniają rozmaite okoliczności w listy zadań, zapewne w wielu domach działo się i coś niezwykłego, ale i także niosącego więcej nerwów i napięcia niż inne dni. Być może też nosimy w sobie jeszcze inne trudne historie.
Idealne święta?
Po drugie – nasza kultura niemiłosiernie idealizuje święta. Wszystko ma być idealne: prezenty, dekoracje, potrawy na stole, wygląd, nastroje. Reklamowe stylizacje podawane są za normę świętowania.
Presję funduje także wiele z duchowych interpretacji Adwentu. Niby to Dzieciątko Jezus zstępuje po schodach na wielu kościelnych dekoracjach, a jednak w praktyce często to ludzie wspinają się po schodach samodoskonalenia i zasługiwania na Boże Narodzenie.
I tak od presji świąt można dostać zawrotu głowy.
Stacja radiowa, której dużo w grudniu słucham, zapytała niedawno słuchaczy o pomysł na święta last minute. Chodziło o pomysł kulinarny, ale mnie to pytanie bardzo zatrzymało. Jutro Wigilia, a ty w lesie. Co wtedy zadziała?
Święta last minute
Skutkiem pośpiechu i ciśnienia na efekt jest zawsze utrata kontaktu z własnym wnętrzem. Zaczynając od ciała, które wypowiada prawdę o naszych fizycznych i psychicznych możliwościach. Dlatego w sytuacji last minute potrzebujemy się przede wszystkim zatrzymać. I zauważyć w sobie to wszystko. Napięcie. Lęk. Zwiększone obroty. Zagubienie. Presję. Poczucie przytłoczenia.
Możemy też zapytać, o co to nasze napięcie chce zadbać. Przed czym nas uratować. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o… przynależność. Przynależność to potrzeba czucia się kochanym i przyjętym. Albo przez konkretnych ludzi, których znamy i do których adresujemy nasze działania, lub też w sensie bardziej ogólnym. Może chcemy zasłużyć na miano „dobrego człowieka”, „porządnego katolika” lub też „dobrej córki” czy „grzecznego syna” nawet dawno już nieżyjących rodziców.
Dobrze więc spojrzeć na siebie z czułością i współczuciem, i docenić, jak bardzo się staramy. Jakie mamy dobre intencje. Jednocześnie dojrzyjmy także własne zmęczenie i poczucie, że tyle spraw nas przerasta. I że potrzebujemy wysiąść z tego pociągu pospiesznego wesołych świąt i pobyć przy sobie. Ulgę może nam przynieść myśl, że wartościowe więzi w naszym życiu są darmowe. Za darmo przychodzi do nas miłość Boga. Za darmo przychodzą najpiękniejsze chwile poczucia wspólnoty z drugim człowiekiem.
Potrzeby i lęki
Na pytanie zadane w radio odpowiedziałam: powiedzmy naszym bliskim, jak nam zależy na tym, by było pięknie i jak bardzo nie dajemy rady. I że nie chcemy ich zawieść. Że piękną fasadą przykrywamy poczucie własnej niewystarczalności. Możemy zapytać także ich o potrzeby i lęki.
Taka rozmowa może spowodować, że fasada stanie się mniej potrzebna. Że święta będą czymś mniej o pokazaniu się, a czymś więcej o doświadczeniu wspólnoty i więzi.
Nie musimy zasługiwać na Boże Narodzenie ani dokręcać sobie śruby. Bóg rodzi się jako dziecko, które potrzebuje przytulenia, bliskości, akceptacji – i my też tych potrzeb nie musimy pakować w błyszczący papier na drogich prezentach, które zapewnią nam miejsce w sercu drugiego człowieka. Możemy za to każdemu z ważnych dla nas ludzi opowiedzieć, za co go/ją cenimy i co nam daje ich obecność w naszym życiu.
Żeby święta last minute nie zamieniły się w koszmar, potrzebujemy akceptacji. Dla siebie samych i ludzi wokół nas. Dla niedoskonałości. Krzywej choinki. Stłuczonej bombki. Możemy spróbować, co się stanie, gdy mniej będzie tego, co zewnętrzne, a więcej tego, co autentyczne i ze środka. „Wzruszyłam się”. „Lubię w tobie tę wrażliwość”. „Wspiera mnie twoja energia”.
Jeśli zaczniemy siebie nawzajem głębiej widzieć i słyszeć, smak farszu w uszkach zejdzie na trzeci plan.

Czytaj także:
„Kto się zaleca w adwenta, będzie miał żonę na święta”. Dawne zwyczaje adwentowe

Czytaj także:
Jak zrobić żłóbek dla Jezusa w ten Adwent